• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 08/2002

ZATRUDNIENIE W ROLNICTWIE A INTEGRACJA Z UE

W Polsce jest w przybliżeniu tyle samo gospodarstw rolnych co w USA. Możemy więc mieć satysfakcję, że dogoniliśmy pod tym względem kraj będący największym na świecie eksporterem produktów rolnych. Ten dziwny stan wynika z różnych definicji gospodarstwa. W Polsce, podobnie jak w Unii Europejskiej, gospodarstwo rolne to hektar przeliczeniowy lub więcej. W Stanach Zjednoczonych gospodarstwem jest natomiast dowolna jednostka, z której w ciągu roku sprzedano (lub w normalnych warunkach można było sprzedać) produkty rolne o wartości przynajmniej 1000 $.
Zastrzeżenie "w normalnych warunkach" dodano, aby w przypadku suszy, powodzi, czy innych klęsk, dana jednostka nadal mogła pozostać gospodarstwem, bowiem wielkość produkcji rolniczej wszędzie zależy od pogody. Taka definicja powoduje, że osoba, która ma nawet 50 czy 100 ha, lecz nie produkuje i nie sprzedaje produktów rolnych, nie posiada gospodarstwa. Porównanie definicji amerykańskiej i polskiej pokazuje, jak zła jest nasza. Popatrzmy na konsekwencje tej różnicy. Spośród naszych gospodarstw tylko około 47% produkuje na rynek, 50% — dla siebie, a około 3% — nie produkuje niczego (GUS). Mniej niż połowa polskich gospodarstw dostarcza swoich produktów na rynek i nawet, gdyby granica wielkości produkcji była dowolnie niska, tylko jednostki z tej grupy, mogłyby zostać uznane za gospodarstwa rolnicze. Wyobraźmy sobie, że analogicznie, jak gospodarstwa zdefiniujemy restauracje. Wówczas każde gospodarstwo domowe w Polsce, które ma kuchnię, lodówkę i czajnik, można byłoby uznać za restauracje lub kawiarnię. Dlaczego więc, skoro za gospodarstwa rolne uznajemy jednostki, które produkują tylko dla siebie lub niczego nie produkują, za restauracje i kawiarnie nie mogą zostać uznane gospodarstwa domowe, zaspokajające tylko własne potrzeby? Zresztą możliwości rodzi się więcej — można, na przykład, za zakład fryzjerski uznać każde gospodarstwo domowe, które ma grzebień, nożyczki i suszarkę do włosów. Mówiąc poważnie — zmiana definicji gospodarstwa spowodowałaby, że nie mielibyśmy tak dużej ich liczby oraz problemów z nadmiarem, który utrudnia integrację polskiego rolnictwa z Unią. Kolejna uwaga — w Polsce rolnikiem jest każdy kto płaci podatek rolny. Ma wówczas prawo do ubezpieczenia w KRUS-ie, a nie w znacznie droższym ZUS-ie. W Unii Europejskiej rolnikiem jest pracownik, którego przeważająca część dochodów pochodzi z działalności rolniczej. W UE w rolnictwie pracuje 4,5% zatrudnionych ogółem, w Polsce — no właśnie, ile? Czy naprawdę 19%? Przyjmijmy następujące założenia — że, po pierwsze, rolnikiem jest osoba, która mieszka na wsi, a nie, na przykład, w bloku dużego miasta, choć ma gospodarstwo rolne, czyli ponad hektar przeliczeniowy. Po drugie, że jej źródłem utrzymania jest praca we własnym gospodarstwie. Skoro na wsi mieszka 38% Polaków, a z pracy we własnym gospodarstwie utrzymuje się 27% mieszkańców wsi, to rolnicy stanowią około 10% społeczeństwa. Przez rolnika rozumie się w UE osobę, która przynajmniej połowę swoich dochodów osiąga z pracy w rolnictwie. Czyli, gdybyśmy definicję zatrudnionych w rolnictwie zbliżyli do interpretacji unijnej, to zatrudnienie w tej branży byłoby u nas na przyzwoitym poziomie unijnym, znacznie niższym niż w Grecji (17%* — wykres) czy Portugalii (12,6%*), a porównywalnym z tym w Irlandii (8,6%*), będącej w Unii wzorem udanej transformacji ekonomicznej po przystąpieniu do Wspólnej Polityki Rolnej. Według danych GUS, 34% mieszkańców polskich wsi utrzymuje się z pracy najemnej, 33% — z emerytur i rent 33%, a 6% — z innych źródeł. Jeśli chodzi o pracę najemną, jest to najczęściej praca dwuzawodowców — chłoporobotników. Zaznaczyć należy, że nie ma nic niezwykłego w tym, że w wielu gospodarstwach trzeba szukać innych, pozarolniczych źródeł dochodu. Zjawisko dwuzawodowości istnieje bowiem wszędzie i nie jest czymś negatywnym, ani w UE, ani w USA. Emerytury są świadczeniami, na które należało pracować wiele lat. W porównaniu z innymi krajami mamy w Polsce imponująco wysoki odsetek rencistów. Gdy w naszych mediach przedstawiana jest trudna sytuacja emerytów i rencistów, jednocześnie pokazywany jest "sterany, powłóczący nogami staruszek", a nie całkiem żwawy rencista, pasujący do ogłoszenia "rencistę zatrudnię". Sądzę, że dla jasności nie należały podawać łącznie liczby emerytów i rencistów, a te dwa pojęcia stały się już niestety na wsi synonimami. Można się zastanawiać, dlaczego — pomimo zmiany kolejnych rządów i składu parlamentu — politycy konsekwentnie wykazują tak daleko idącą niechęć do zmiany definicji zatrudnienia w rolnictwie. Powód jest pewnie prozaiczny — należałoby przyznać, że bezrobocie w Polsce jest o około 18% wyższe niż oficjalne. Tego nikt nie chce. Chętniej więc używa się enigmatycznego pojęcia "ukryte bezrobocie na wsi". Ukryte czy jawne pozostaje nadal bezrobociem. Musimy jednak zrozumieć — problemem polskiej wsi nie jest rolnictwo, realnym problemem jest bezrobocie.

* dane EUROSTAT

Dr hab. Czesław Nowak jest pracownikiem Zakładu Rolnictwa Światowego AR w Krakowie