• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 10/2002

JESZCZE NIE JEST ZA PÓŹNO

Rozmowa z Jarosławem Skarżyńskim i Wojciechem Kuligiem — prezesem i wieceprezesem sadowniczej grupy producentów owoców PROFISAD Sp. z o.o.
 

— Jak doszło do powstania grupy PROFISAD?
Jarosław Skarżyński: Na początku współpracowaliśmy nieformalnie przez 4 lata, ale gdy obroty wzrosły postanowiliśmy — aby nie narażać się urzędowi skarbowemu — usankcjonować prawnie naszą działalność. Na pomysł stworzenia grupy producenckiej wpadliśmy w czerwcu ubiegłego roku, a w lipcu podjęliśmy pierwsze kroki rejestracyjne. Wybraliśmy dla organizacji formę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością i — jakimś cudem — naszą umowę zaakceptował Krajowy Sąd Rejestracyjny.
Wojciech Kulig: Cudem, gdyż umowa typowa dla tej formy prawnej nie w pełni pokrywa się z zapisami ustawy o grupach producenckich. Dlatego w umowę zgodną z prawem handlowym musieliśmy wpleść wszystkie warunki wymagane w ustawie.
J. S.: We wrześniu zostaliśmy zarejestrowani jako spółka, a w październiku złożyliśmy u wojewody komplet dokumentów wymaganych do wpisania do rejestru grup producenckich. Od kwietnia tego roku jesteśmy już formalnie grupą producencką, pierwszą w branży sadowniczej w Polsce.

— Czy trudno założyć grupę producencką bez pomocy sztabu prawników i innych specjalistów?
W. K.: Przede wszystkim trzeba mieć pomysły, chcieć je realizować i zebrać ludzi, którzy podobnie myślą. W Polsce większość sadowników, po stwierdzeniu, jak wiele czasu, zamiast w sadzie trzeba spędzić na załatwianiu formalności, nawet nie podejmuje prób stworzenia grupy. Poza tym na wsi brakuje handlowców. Ci, którzy mają jakieś pojęcie o takiej działalności, zakładają własne firmy i nie chcą współpracować z sadownikami. Ci ostatni natomiast boją się powierzyć towar osobie, która zajęłaby się jedynie sprawami sprzedaży, bo obawiają się, że taki człowiek mógłby próbować czerpać z tego korzyści dla siebie. Pojawiają się pytania — "ile on na nas zarobi i dlaczego musi mieć taką wysoką pensję". To jest problem mentalny — sadowników trudno przekonać, że trzeba komuś zapłacić 2 albo 3 tysiące złotych pensji (plus dodatki na paliwo i telefon komórkowy) i dać pełną niezależność. Młodzi ludzie, którzy mogliby być liderami grup wybierają więc, na przykład, kariery w supermarketach.
J. S.: Brakuje przede wszystkim pomocy ze strony urzędów, a chętni do założenia grupy mają najczęściej zbyt mało informacji (tak było także z nami). Myśleliśmy, że państwowi urzędnicy powinni znać procedury i służyć pomocą, tymczasem uczyliśmy się wspólnie. Muszę jednak podkreślić, że mimo tych braków wiedzy, wszyscy starali się nam pomóc (i w urzędzie wojewódzkim i w Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Radomiu), na przykład w stworzeniu biznesplanu.
Chciałbym jeszcze dodać, że u nas zakładający grupę nie bardzo wiedzą, jak to zrobić i zazwyczaj zaczynają od biura, nie myśląc o sprzedaży. Nam pomógł fakt, że owoce sprzedawaliśmy razem, zanim jeszcze zformalizowaliśmy tę działalność. Dopiero teraz myślimy o biurze, komputerach, które dotychczas też były, ale w naszych domach. Sadownicy często sądzą że jeżeli produkują pewną ilość jabłek, to w grupie będą mieć ich 10 razy więcej. To nieprawda, 10 razy większy będzie jedynie problem, co z tymi jabłkami zrobić.

— A czy sama ustawa nie stawia zbyt dużych wymagań?
J. S.: Sądzę, że dla tych, którzy chcą i którzy już trochę razem działali — wspólnie sprzedawali owoce — wymagania ustawowe nie są za wysokie. One tak wyglądają jedynie z pozoru (np. minimalna wielkość obrotu). Za 1,5 roku pewnie wejdziemy do UE i wtedy obowiązujący u nas wymóg co najmniej 5 członków niezbędnych do założenia grupy, będzie zupełnie przestarzały. Taka liczba była dobra może 7 lat temu, gdy temat grup producenckich dopiero się pojawił. Sądzę, że obecnie organizacja powinna liczyć co najmniej 40 sadowników.
W. K.: Jest jeszcze jedna sprawa. Ustawa powinna w jakiś sposób przekładać się na działalność urzędów wojewódzkich. Skoro ich pracownicy mają ustawę, ale nie wiedzą co z nią dalej robić, to skąd ma to wiedzieć producent. O konkretne informacje ("zrób to...", "to trzeba napisać w ten sposób", "potrzebne są takie, a takie dokumenty", itp.) jest bardzo trudno. Przykładem może być tworzenie naszego biznesplanu. Pytaliśmy się, jak on ma wyglądać. Powiedziano nam, że powinien być krótki. Oddaliśmy 1 stronę, usłyszeliśmy — to troszkę za mało. W końcu z naszego biznesplanu powstała książka, a urzędnicy popatrzyli na jej grubość i przyjęli. Takie szczegóły bardzo utrudniają załatwianie formalności. Myślę, że mieliśmy szczęście, gdyż byliśmy pierwsi i traktowano nas jak pionierów (wszyscy nas już znali, kontaktowano się z nami bezpośrednio, przez telefon).

— Ilu macie członków i jakie jest wasze zaplecze produkcyjne?
J. S.: W naszej grupie jest 16 sadowników, którzy w chwili rejestracji gospodarowali na około 220 ha (obecnie nieco więcej, bo wielu członków dokupuje ziemię). Przyjęliśmy założenie, że jeden udział (700 zł, gdyż w spółce z o.o. musi on być większy od 500 zł) odpowiada 2 ha sadu, czyli ich liczba zależy od uprawianego areału. Nie chcieliśmy stwarzać bariery finansowej dla członków, tym bardziej, że rok, w którym grupa powstawała, nie był dla sadowników korzystny finansowo.
W. K: W umowie jest jednak zapis, że spółka może zwiększać wysokość udziałów i przyjmować nowych członków.
J. S.: Produkujemy głównie jabłka oraz niewiele (łącznie mniej więcej 5%) gruszek, czereśni, wiśni i śliwek. W przechowalniach ULO naszych członków możemy zmieścić około 3500 ton jabłek, reszta trafia do chłodni. Zaczynamy myśleć o wspólnym planowaniu nasadzeń. Problemem jest jednak brak areału, a większość naszych sadów nie ma jeszcze 15 lat. Od tego roku wszyscy uprawiamy sady zgodnie z zasadami integrowanej produkcji owoców (w zeszłym roku nasi członkowie przeszli obowiązkowy kurs). Obecnie część towaru musimy już kupować na zewnątrz, gdyż mamy go za mało (ten problem najwyraźniej wystąpił latem, gdy zabrakło nam letnich odmian jabłek). Ci, od których kupujemy, są naszymi potencjalnymi członkami. Dla nas liczy się głównie rzetelność, cechy charakteru i chęć współpracy. Takim sadownikom chcemy w przyszłości zaproponować członkostwo.

— W co już wspólnie zainwestowaliście, co planujecie?
J. S.: Jako grupa nie mamy jeszcze wspólnego majątku. Jak dotąd, opieramy się jedynie na zasadzie wspólnej sprzedaży owoców, razem kupujemy też środki produkcji. Towar przygotowywany jest w gospodarstwach członków (sortowany i konfekcjonowany) i stamtąd odbierany. Jabłka oferujemy w najróżniejszych opakowaniach (skrzynki plastikowe, skrzyneczki drewniane, "uniwersalki", kartony, torebki foliowe i siatki raszlowe), jeszcze w tym roku wszystkie będą miały nasze logo. Sprzedajemy głównie do supermarketów oraz sklepów osiedlowych. Ostatni rok był trudny, sprzedaliśmy jednak wszystkie owoce i — aby podtrzymać handel — część dokupiliśmy. Zgodnie z ustawą, nasi członkowie mogą sprzedać do 25% produkcji poza grupą, składając w tym celu prośbę do zarządu. Jak dotąd takich podań jeszcze nie było.
Planujemy budowę centrum logistycznego, gdyż obiekt, z którego grupa korzysta obecnie, spółka dzierżawi ode mnie. Ale to jeszcze daleka przyszłość, nie wiemy jak duży będzie i gdzie powstanie. Staramy się też o uzyskanie certyfikatu ISO. Koszty tej "inwestycji" są wysokie, ale certyfikat pomoże nam wprowadzić sztywne schematy organizacyjne i, w efekcie, ułatwi pracę. Poza tym jest niezbędny, jeżeli w przyszłości chcemy zaistnieć na rynku międzynarodowym. Kiedyś posiadanie certyfikatu ISO będzie prawdopodobnie wymogiem. Jeśli się pospieszymy, ten krok będzie już za nami.

— Czy myśleliście o wykorzystaniu programu SAPARD?
J. S.: Zastanawialiśmy się nad sięgnięciem po tę możliwość przy budowie centrum logistycznego. Jest już jednak za późno. Poza tym, aby skorzystać z SAPARD-u trzeba najpierw sfinalizować inwestycję z własnych środków, a to byłoby dla nas jeszcze zbyt dużym problemem.

— Skorzystaliście z możliwości rozliczania zwrotu podatku VAT, polecacie ją innym?
J.S.: Grupom producenckim na pewno tak, indywidualnym sadownikom, jeżeli nie robią żadnych inwestycji — absolutnie. Ile można bowiem zużyć w gospodarstwie paliwa, a na środki ochrony roślin stawka VAT-u wynosi 0%. A podatek trzeba płacić. Poza tym wielu zakupów sadownicy wciąż dokonują łatwiej i taniej bez rachunków (np. opakowań). Jako grupa kupujemy dużo opakowań, więc rozliczanie VAT-u nam się opłaca.

— Czy grupie producentów łatwiej wynegocjować lepsze warunki współpracy z zakładami przetwórczymi?
J. S.: W tym roku podpisaliśmy umowy z dwoma takimi zakładami. Udało się nam uzyskać nieco lepsze ceny. Najważniejszy jest jednak fakt, że łatwiej nam rozmawiać. Gdy wchodzimy do przetwórni i pokazujemy decyzję potwierdzającą, że jesteśmy grupą producencką, traktuje się nas inaczej.

— Czy obawiacie się wejścia Polski do Unii Europejskiej?
J. S.: Obawy mamy cały czas. Ale byliśmy w Europie Zachodniej wielokrotnie i widzieliśmy tamtejsze grupy producenckie. Przerażenie ogarnęło nas jednak nie w kraju należącym do UE, ale w Słowenii, gdy zobaczyliśmy, jak tam przygotowuje się sadownictwo do wejścia do UE. My jesteśmy jeszcze bardzo daleko. Nasza grupa ma wielkość pojedynczego gospodarstwa na terenach byłej NRD. Tamtejsze organizacje sadownicze mają ogromny potencjał produkcyjny, którego nam brakuje. Podczas Święta Kwitnącej Jabłoni odwiedzili nas w tym roku komisarze z UE. Byli ciekawi, jak funkcjonujemy. 15 lipca kolejną wizytę złożyli nam przedstawiciele unijnej komisji do spraw norm i jakości w ogrodnictwie. Pytali, między innymi, jak pakujemy i oznaczamy nasze jabłka, jak kontrolujemy jakość. Wbrew pozorom z urzędnikami unijnymi rozmawia się łatwiej niż z naszymi. Sądzę, że ci pierwsi temat grup i jakości produkcji już "przeżyli" i wiedzą o co chodzi. Nasi wiedzą jak to powinno wyglądać, ale nie za bardzo — jak to zrobić.

— Jak oceniacie więc przyszłość polskiego sadownictwa i waszej organizacji?
J. S.: Trzeba szybko wziąć się do roboty i stworzyć jak najwięcej grup producenckich. Jeszcze nie jest za późno. Nie mamy innego wyjścia, chyba, że sadownicy zlikwidują swoje gospodarstwa. W naszej grupie pracujemy teraz bez żadnego wynagrodzenia (na części etatu zatrudniony jest jedynie księgowy), bo wiemy, że za kilka lat to się opłaci. Gdybyśmy obecnie chcieli osiągać osobiste korzyści, przegramy już na wstępie — odejdą członkowie, zaczną się waśnie, zniknie zaufanie.
W. K.: Według mnie największym zagrożeniem jest fakt, że jesteśmy za mali. W przyszłości chcielibyśmy stworzyć grupę na miarę organizacji unijnych, która będzie widoczna na rynku, nie tylko polskim, ale i za granicą. Dlaczego polskie jabłka, na przykład w Szwecji, nie mogłyby się za kilka lub kilkanaście lat kojarzyć z naszym logo czy nazwą PROFISAD.

— Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał Wojciech Górka