• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 02/2003

CO SIĘ STAŁO 13 GRUDNIA?

Dla mojego pokolenia odpowiedź na to pytanie musi być oczywiście swoistym obrachunkiem z "13 grudnia roku pamiętnego". Wtedy odebrano nam nadzieję, wiarę, że coś można zmienić, że można inaczej. Poczuciu temu towarzyszyło przeświadczenie, że zdążamy drogą, prowadzącą donikąd. Wiara i optymizm nie powróciły już nigdy i z tego punktu widzenia jesteśmy pokoleniem straconym. Co więcej, mimo spektakularnych przemian politycznych lata 90. przyniosły także sporo gorzkich rozczarowań. Ważne jest jednak, że wreszcie coś od nas zależy, bo na poprawę mamy realną szansę, która pojawiła się 13 grudnia 2002 roku.
Szansa dotyczy przede wszystkim ludzi młodych, dobrze przygotowanych zawodowo i z Europą już obytych, także młodych sadowników. Trudno obecnie podać wszystkie daty i liczby. Można i trzeba natomiast mówić o ogólnych kierunkach działania i o tym, co robić, aby wejście do Wspólnoty przyniosło realne korzyści. Dobrze się stało, że polscy sadownicy będą mogli przez pierwsze lata członkostwa w UE korzystać z uproszczonego systemu dopłat bezpośrednich. Nie wiadomo, jak duże będą to pieniądze. W latach 2004–06 może to być 165–245 zł/ha użytków rolnych (wysokość podstawowa) albo 362–455 zł/ha użytków rolnych (łącznie z dofinansowaniem krajowym do wynegocjowanego limitu). Niezależnie jednak od wysokości pomocy, jest to rozwiązanie prowizoryczne, dobre na początek. W Polsce nie ma jeszcze ani systemu komputerowego, który pozwalałby na wprowadzenie płatności bezpośrednich według rozwiązań unijnych, ani grup producenckich zorganizowanych na "wspólnotowych" zasadach. Nie było więc wyboru. Dla dużych, dobrze wyposażonych gospodarstw nie jest to jednak dobre rozwiązanie. Sprawiedliwienie musi bowiem oznaczać "każdemu po równo", zaś jeśli świadczenia otrzymają wszyscy, to naprawdę nie skorzysta z nich nikt.

Grupy producenckie
Nie da się więc ominąć problemu tworzenia grup producenckich. Pomoc z unijnej kasy jest dla nich tym większa, im wyższe osiągają obroty. Istnieje także mechanizm pozwalający na wspomaganie o połowę wyższe od standardowego, jeżeli w danym kraju mniej niż 15% produkcji ogrodniczej sprzedawane jest za pośrednictwem grup oraz, gdy produkcja ogrodnicza stanowi więcej niż 15% rolnej. W UE nadal grupy producenckie uważane są za podstawowy element rynku i wyraźnie preferuje się je pod względem finansowym. W budżecie unijnym na wspomaganie finansowe rynku owoców i warzyw, z 1,65 mld euro aż 386 mln (23%, największa pozycja) przeznaczone jest na dofinansowanie funduszów operacyjnych grup producenckich.

Są jeszcze fundusze strukturalne, ale niełatwe do wykorzystania. Trudno podejrzewać na przykład Francuzów o małe doświadczenie w poruszaniu się w gąszczu unijnych przepisów. Oni sami oceniają jednak, że wykorzystują nie więcej niż 35% ze środków, które Unia oferuje jako fundusze strukturalne. Francuzi mawiają o sobie nieco sardonicznie, że uwielbiają biurokrację. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Polega ona na tym, że duża grupa producencka (bo innych zakładać nie warto) musi mieć w zarządzie człowieka, który zna wszystkie wymagane unijne i krajowe przepisy oraz śledzi na bieżąco zachodzące w nich zmiany. Daje to gwarancję, że grupa nie przegapi jakichś pieniędzy, które mogą być do uzyskania.

Warto dodać, że jednym ze źródeł francuskiego sukcesu w eksporcie jabłek (24% światowego eksportu tych owoców w 2000 roku i pierwsze miejsce na świecie) są właśnie grupy producenckie wyspecjalizowane w tej działalności (także w reeksporcie).


Eksport "z górnej półki"
Polski eksport jabłek w ubiegłym sezonie był imponujący, przynajmniej ilościowo, bo przekroczył 300 000 ton. Wątpliwe, czy sukces ten w bieżącym sezonie da się powtórzyć. Wynika to z mniejszej podaży 'Idareda' i 'Glostera'. Zainteresowanie polskimi jabłkami na początku stycznia było jednak duże. Obowiązywały już wtedy niższe stawki celne, ale transakcji realizowano stosunkowo niewiele, gdyż za wschodnią granicą trwały Święta. Wielu sadowników w dalszym ciągu wstrzymywało się ze sprzedażą, licząc na lepsze ceny.

Powszechnie uważa się, że w tym sezonie więcej polskich dostaw trafiać będzie bezpośrednio do Rosji. Wielu sadowników wątpiło, czy nowe przepisy celne za wschodnią granicą, które miały położyć kres działalności "busiarzy", spełnią swoje zadanie. Podobno problem ich ominięcia sprowadzał się tylko do określonej sumy dolarów, a "opłata" ta była tak skalkulowana, żeby nie uśmiercić kury, która znosi złote jajka.

Zainteresowania odmianowe kupców ze Wschodu były już w styczniu bardziej urozmaicone. Za 'Cortlanda' oferowali 40 gr/kg, a za jabłka 'Connell Red' (syn. 'Fireside Red') — 45 gr/kg. Jest to bodaj pierwszy przypadek eksportu owoców tej odmiany, o jakim słyszałem. Za 'Idareda' o średnicy ponad 7 cm proponowano w dalszym ciągu do 60 gr/kg. Zwracał jednak uwagę fakt, że coraz częściej poszukiwano odmian wyższej klasy — z "górnej półki". Za sporty Jonagolda proponowano około 80 gr/kg, a za 'Glostera' — nawet do 90 gr/kg. Były to ceny konkurencyjne w stosunku do tych na rynku krajowym, tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę efekt skali (a w przypadku 'Glostera' także fakt, że nie należy on do odmian specjalnie poszukiwanych w kraju). Za 'Jestera' można było otrzymać 90 gr/kg, a za 'Mutsu' lub 'Golden Deliciousa' nawet złotówkę i to bez specjalnego targowania się.

Myślę, że opisywane zjawisko jest ważne. W ubiegłych sezonach interesowano się wprawdzie innymi odmianami poza 'Idaredem' i 'Glosterem', ale oferowane ceny bywały zwykle mniej atrakcyjne niż na rynku krajowym. Jeżeli opisywana tendencja okaże się trwała, może spowodować poprawę sytuacji na rynku krajowym i wzrost eksportu.



DYNAMIKA HURTOWYCH CEN JABŁEK NA RYNKU WARSZAWSKIM W SEZONACH 2000-2003



Rynek krajowy bez zmian
Stwierdzenie to dotyczy przede wszystkim cen jabłek. W styczniu ceny niewiele różniły się od tych sprzed roku czy od proponowanych w ubiegłych miesiącach. Mimo to, nastroje producentów były lepsze niż rok temu, co było spowodowane nie tylko wyższymi cenami jabłek przemysłowych, ale i bardziej optymistycznymi ocenami rynku jabłek deserowych. Wpłynęła na to zapewne także mroźna zima, dzięki której napływ na rynek owoców ze zwykłych przechowalni nie był już tak wielki, jak się to zdarzało w ubiegłych miesiącach. Ocenia się, że poza notorycznie źle sprzedającym się 'Lobo', jabłka innych odmian dobrej jakości łatwiej było sprzedać niż rok temu.

Gdy obserwuję ofertę jabłek w supermarketach, zastanawiam się, czy sklepy te rzeczywiście już wkrótce zawładną znaczną częścią tego rynku. Jakość jabłek w sieciach poprawia się bowiem bardzo powoli. W owocach sprzedawanych na wagę w dalszym ciągu można swobodnie przebierać, co daje opłakane efekty. Większe szanse na przyzwoitą jakość mają jedynie jabłka na styropianowych tackach, a tych jest jednak niewiele. Co do odmian — nader często jest to nadal "mieszanka firmowa", a etykiety typu "jabłka czerwone", czy "zielone" ciągle jeszcze nie należą do rzadkości.

Oferta jabłek na bazarach i w halach targowych jest nieporównywalnie lepsza niż w supermarketach, zarówno pod względem jakości, asortymentu odmian, jak też stopnia zgodności etykiet z towarem. Od kilku lat drobni kupcy przeciwstawiają się supermarketom poprzez koncentrację swojej oferty w pawilonach i halach targowych. Jak dotychczas, sposób ten jest skuteczny. Jeśli weźmiemy pod uwagę także przyzwyczajenia klientów, możemy mieć nadzieję, że za parę lat nasz rynek owocowy będzie przypominał raczej francuski (50% rynku to supermarkety) niż niemiecki, czy szwedzki (80–90% rynku opanowane przez supermarkety).



WYSOKOŚĆ ORAZ DYNAMIKA ŚREDNICH CEN (w zł/kg) OWOCÓW WYBRANYCH GATUNKÓW I ODMIAN NA RYNKU WARSZAWSKIM - STYCZEŃ 2003/STYCZEŃ 2002