• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 02/2003

AUSTRIACKIE "DORABIANIE" CZ. I

W pierwszych latach po integracji z Unią Europejską dochody austriackich rolników — mimo unijnych dotacji — spadły o 5 mln euro rocznie, bowiem wcześniejsze dopłaty z budżetu państwa były o kilkanaście procent wyższe niż te pochodzące z Brukseli. W Austrii ubywa gospodarstw rolnych, a osoby, które kontynuują działalność rolniczą, ratują swój budżet przy pomocy dodatkowych zajęć. Dotyczy to także sadowników z austriackiego jabłkowego zagłębia — Styrii.
Sprzedaż bezpośrednia
"Już 10 lat temu wiedziałem, że zwiększanie powierzchni upraw nie ma przyszłości i że z tego, co mam, nie da się wyżyć. W 1986 roku zdecydowałem się więc na produkcję napoju jabłkowego, który sprzedaję w gospodarstwie" — twierdzi Jozef Keltz. Tego typu sprzedaż bezpośrednia staje się coraz ważniejszym elementem w budżecie wielu austriackich rolników. W małej restauracji, mieszczącej się w 200-letnim budynku gospodarczym J. Keltz serwuje gościom popularny w Austrii moszcz i soki z własnych owoców, pieczony przez matkę chleb, wędliny i pasztety z własnych tuczników, a także wina i produkowane w domu wódki, co — dzięki obowiązującym w tym kraju przepisom — może robić legalnie. W ten sposób sprzedawane jest zaledwie 10% produkcji gospodarstwa, ale zyski z tej działalności stanowią znaczącą część dochodów.

Dodatkową zachętą do odwiedzenia gospodarstwa Keltzów jest muzeum uprawy owoców, w którym goście mogą obejrzeć rozwój sadownictwa od epoki kamiennej po XX wiek. Wśród eksponatów znajduje się kamień z czasów rzymskich, przedstawiający postać z jabłkiem w ręce — dowód na to, że Styria już w starożytności była jabłkowym rajem. Interesujące jest jednak to, że muzeum nie jest własnością Keltza, lecz należy do stowarzyszenia sadowników "Owoce Styrii".


Przechowalnie i gorzelnie
"Z 5 hektarów sadu nie sposób obecnie się utrzymać" — narzeka Karl Zohrer z gminy Puch. Przez pierwsze 4 lata po integracji Zohrer i inni sadownicy otrzymywali z Brukseli dopłaty kompensacyjne, wyrównujące spadek cen. Obecnie dochody producentów zależą już tylko od miejscowej i zagranicznej koniunktury na owoce oraz własnej przedsiębiorczości. W gminie Puch, gdzie sady zajmują 800 ha, sadownicy wspólnie zbudowali magazyn na jabłka, wyposażony w przechowalnię z kontrolowaną atmosferą. Ponadto wielu rolników zajmuje się produkcją sznapsów, czyli wódek owocowych o 40% zawartości alkoholu. Na parterze domu Karla Zohrera mieści się bar, w którym można wypić lub kupić wyroby gospodarza — wódkę jabłkową, gruszkową, śliwowicę, a także miód, ponieważ w tych okolicach większość sadowników hoduje także pszczoły. Każde austriackie gospodarstwo może wyprodukować rocznie 300 litrów czystego spirytusu, płacąc za to niewielki podatek — 4,5 euro/l. Klienci bez protestów płacą natomiast 10–12 euro za litr 40% sznapsa. Podatek za każde dodatkowe 100 litrów ?przepędzone" przez domową aparaturę jest wyższy i wynosi ponad 7 euro/l. Aparatura do produkcji wódek — na potrzeby jednego gospodarstwa — kosztuje około 1700 euro, ale Zohrer wciąż produkuje swoje sznapsy za pomocą starych, kupionych jeszcze przez ojca urządzeń. Wkładem Karla w rodzinną tradycję jest musujące wino jabłkowe, które zaczął wytwarzać jako pierwszy w okolicy.

Jabłkowa modrzewiówka
Przepisy na wódki produkowane w przez rodzinę Wilhelmów (ich gospodarstwo także leży w gminie Puch) pochodzą jeszcze z czasów cesarzowej Marii Teresy, czyli z II połowy XVIII wieku. Monarchini przyznała wtedy austriackim rolnikom prawo destylacji alkoholu we własnych gospodarstwach. Gorzelnia Wilhelmów to prawdziwa potęga — można w niej przedestylować do 3000 litrów zacieru na dobę. To efekt inwestycji z 1996 roku, kiedy za blisko 11 000 euro — oczywiście z kredytu — zakupiono nową (zgodną z normami UE) aparaturę. Pozwala ona przerobić na spirytus owoce z 17-hektarowego sadu Wilhelmów oraz truskawki, śliwki, jabłka i gruszki z gospodarstw sąsiadów, którzy płacą za przedestylowanie litra zacieru mniej niż pół euro. Stare urządzenia wciąż czekają na kupca. "Tanio sprzedam — za 5000 euro i można się targować" — zapewnia Józefina Wilhelm. W rodzinnym sklepiku można kupić nie tylko jabłkówkę, ale także winogronową grappę czy gruszkówkę z całym owocem wewnątrz. Żeby wyprodukować coś takiego, trzeba pęd z zawiązkiem gruszki umieścić w butelce, a gdy owoc dojrzeje zalać go gruszkowym spirytusem. Najnowszy wynalazek Wilhelmów to modrzewiówka — pęd modrzewia zalany spirytusem z jabłek.

Nie wszyscy i nie naraz
W Gleisdorf mieści się szkoła rolnicza, w której już kilka lat temu wprowadzono do programu przedmioty przygotowujące przyszłych rolników do podejmowania dodatkowych zajęć, jak sprzedaż bezpośrednia lub rzemiosło. W pobliżu Wiednia, gdzie tradycje uprawy winorośli i produkcji wina sięgają czasów starożytnych, takich rzeczy rolników uczyć nie trzeba. Od ponad pół wieku w Wagram i innych podwiedeńskich miejscowościach organizowane jest Heurigen — święto młodego wina. Gospodarze serwują wtedy wyprodukowane przez siebie napitki, wędliny i sery. Ale nie wszyscy i nie naraz. Każdy producent ma wyznaczony czas — 4–6 tygodni — w zależności od obszaru gospodarstwa. W tym okresie w danej miejscowości otwarta jest tylko jego knajpka. Kolejność sprzedaży przez poszczególne gospodarstwa ustalana jest przez samych zainteresowanych, raz w roku. "W ciągu tych kilku tygodni sprzedaję niemal całe wino z rocznej produkcji" — mówi Hans Gerstenmaier, który z 1,5 hektara winnicy czerpie około 30% swoich dochodów. Resztę uzyskuje, dorabiając jako inkasent.

Barbara Matoga jest niezależną dziennikarką specjalizującą się w problematyce rolnej