Fot. 1. Ewa i Andrzej Kowalscy na swojej plantacji
Usytuowanie szklarni
Kiedy z rodzimej Lubelszczyzny przenieśli się do Chotycz i — przy wsparciu kredytowym — w 1979 roku postawili szklarnię o powierzchni 2000 m2, było to wówczas największe gospodarstwo tego typu w województwie bialskopodlaskim, a oni okazali się tam najmłodszymi kredytobiorcami. Pożyczkę bankową udało się uzyskać, gdyż w tym rejonie nie istniał jeszcze zakład produkujący pod osłonami świeże warzywa. Młodzi producenci zaczęli więc od pomidorów, ogórków oraz sałaty i odnieśli sukces. Jedną z przyczyn powodzenia było, w następstwie lektury "Hasła Ogrodniczego", nowatorskie w owym czasie usytuowanie szklarni wobec stron świata — dłuższym bokiem w kierunku południowym — i ustawienie zagonów w poprzek cieplarni. W efekcie, pomidory — dzięki dobremu oświetleniu roślin — dały plon owoców wcześniej i stały się konkurencyjnym produktem na rynku warszawskim.
Przygoda z anturium
Właśnie rynek stołeczny i stosunkowo duża odległość od niego, przy ograniczonym popycie na kwiaty w okolicach Siedlec, zadecydował o wyborze anturium jako rośliny perspektywicznej, gdy w drugiej połowie lat osiemdziesiątych E. A. Kowalscy zmieniali specjalizację z warzyw na rośliny ozdobne. Wiadomo było, że aby — bez straty jakości — kwiaty mogły pokonywać 30-kilometrową odległość z Chotycz do stolicy, musiały wyróżniać się dobrą, genetycznie uwarunkowaną trwałością. Najpierw ogrodnicy ci stawiali więc na skrzydłokwiaty lub storczyki, ale — po zobaczeniu anturium na giełdzie w Warszawie — zdecydowali się na tę właśnie roślinę.
Początkowo uprawiali ją tylko na powierzchni 600 m2, by dopiero w 1994 roku podwoić ten areał. Wiedzę opartą na własnych doświadczeniach nabywanych przy produkcji anturium (np. wyeliminowanie niepowodzeń wywoływanych przez zbyt intensywne światło i za małą wilgotność powietrza) pogłębiali podróżując do Holandii. Właśnie potrzeba zagranicznych kontaktów — między innymi z firmą dostarczającą materiału wyjściowego — skłoniła ich do nauki języka angielskiego. Dziś są jednymi z niewielu polskich producentów, którzy bez pośredników komunikują się z holenderskimi dostawcami i doradcami.
Niebanalne podłoże
Kolejnym dobrym pomysłem okazało się zastąpienie podłoża korowego szlaką — produktem, który jako odpad z własnej kotłowni miałowej mieli pod ręką. Rezygnacja z kory była następstwem coraz powszechniejszego rozwoju opieńki w tym podłożu, co zresztą stało się utrapieniem wszystkich używających tego surowca krajowych producentów anturium. Ewa i Andrzej Kowalscy zaczęli więc szukać produktu, na którym grzyb nie mógłby się rozwijać, a tym samym ograniczać wzrostu i rozwoju rośliny uprawnej. Szlaka jako materiał nieorganiczny, hydrofobowy spełniła to zadanie. Najpierw dosypywano jej do kory w miejscach, gdzie występował grzyb, a wreszcie zupełnie zastąpiono nią korę. Początki — trwających kilka lat — eksperymentów z nowym podłożem, w którym podstawę nawożenia stanowiły nawozy o spowolnionym działaniu, były obiecujące: "Mieliśmy największe kwiaty na warszawskiej giełdzie" — wspomina pan Andrzej.
Zasadowy odczyn szlaki (pH 7,5) powodował jednak, że trzeba ją było zakwaszać specjalną pożywką. W miejsce tego podłoża, początkowo tylko jako wierzchnią warstwę, wprowadzono zatem keramzyt. Nowy produkt przyniósł tym razem kłopoty z utrzymaniem wysokiej wilgotności podłoża i powietrza w obiekcie, a zarazem z zapewnieniem właściwych warunków uprawy anturium. Aby rozwiązać ten problem, między innymi, użyto w nietypowy sposób węży kroplujących, podwieszając je nad przejściami i pomiędzy zagonami. Od połowy lat dziewięćdziesiątych minionego wieku, po krótkim okresie prób z mieszaniną piasku ze żwirem, E. A. Kowalscy sadzą rośliny do pianki polifenolowej, a ostatnio — także do perlitu.
Zagęszczenie roślin
W 1994 r. postawili nowy tunel foliowy Richela o powierzchni 2000 m2 i posadzili tam kilka odmian, ze znaczną przewagą 'Tropicala' — w dużym zagęszczeniu, mniej więcej 2 razy gęściej niż koledzy uprawiający anturium. "To był strzał w dziesiątkę" — oceniają dziś. Pojawiło się bowiem zapotrzebowanie na tańszy towar, o kwiatostanach i pochwach mniejszych niż dotychczasowe. "Jednocześnie z 2000 m2 otrzymywaliśmy plon tak wysoki, jak inni z 4000 m2" — dodają. Do dziś uprawiają anturium w znacznym zagęszczeniu (fot. 2, 3) sadząc obecnie rośliny do koryt styropianowych typu W (fot. 4, czyt. też HO 8/2004). Na powierzchni podłoża ułożone są linie kroplujące. System dolnego zraszania umieszczony jest jednak dość wysoko — końcówki zraszające znajdują się około 20 cm nad podłożem (fot. 5). Funkcjonuje też górny system nawilżania powietrza — w tym przypadku używa się wyłącznie wody deszczowej.
Fot. 2. Producenci z Chotycz sadzą anturium gęsto
Fot. 3. Odmiana 'Monet' w typowym dla tego gospodarstwa zagęszczeniu — widok z góry
Obok nowoczesnego tunelu, stanęła na początku bieżącej dekady szklarnia Venlo, o łącznej powierzchni 6000 m2 (w sumie areał uprawy anturium wynosi dziś ponad 1 ha). Wszystkie obiekty ogrzewane są nadal miałem, choć zainstalowano też piec c.o. opalany olejem lekkim, uruchamiany podczas dużych mrozów jako dodatkowe źródło energii. Z tego drugiego paliwa korzysta się również wtedy, gdy okresowo tanieje, i ogranicza się wówczas zużycie miału.
Odmianowe i handlowe dylematy
W uprawie jest 30 odmian, podczas gdy kilka lat temu było ich zaledwie 5. Zdaniem E. i A. Kowalskich, hodowcy wprowadzają co roku zbyt dużo nowości na rynek, co odbija się niekorzystnie na opłacalności produkcji i jakości towaru. Ogrodnicy ci bazują więc na sprawdzonych odmianach.
W każdym sezonie kupują jednak nowy materiał wyjściowy, częściowo dla sprawdzenia wybranych nowości, a częściowo dla uzupełnienia dotychczasowych nasadzeń. Zmienia się zarazem dobór kolorów produkowanych w Chotyczach odmian — kiedyś 75% stanowiły czerwone, których dziś jest tylko 30% (głównie 'Tropical'). Wśród dobrych kreacji wymieniają takie, jak 'Baron' (fot. 4), którego uprawiają 6. rok i chwalą go za wielkość pochew, plenność i trwałość kwiatów ciętych, sięgającą 5 tygodni, czy 'Pistache', o zielonych pochwach bardzo dobrej trwałości. Za obiecującą nowość uważają, na przykład, 'Tropic Night' (fot. 6), przypominającą pod względem barwy 'Choco' (fot. 7), ale o lepszych od tej ostatniej cechach jakościowych — dłuższej szypule, poziomo ułożonej pochwie. Nie sprawdziły się natomiast na naszym rynku drobnokwiatowe odmiany z grupy Maxima, za które nie udaje się uzyskać przyzwoitych cen. Polscy klienci nie zaakceptowali też jasnoróżowej odmiany 'Cheers', a więc — choć dobra w produkcji — musi być z niej wycofana.
Fot. 4. Rośliny uprawiane w styropianowych korytach wypełnionych pianką polifenolową (tu: odmiana 'Baron')
Fot. 5. Zagon z podłożem perlitowym — widoczne linie kroplujące oraz stosunkowo wysoko umieszczone końcówki zraszające
Fot. 6. 'Tropic Night' — jedna z nowych odmian, podobna do
Fot. 7. 'Choco', cenionej — między innymi — za oryginalny kolor pochew
Kwiaty cięte anturium, pakowane w rękawy foliowe (fot. 8), trafiają z Chotycz na dwie warszawskie giełdy — przy ul. Bakalarskiej i w Broniszach. Ewę i Andrzeja Kowalskich martwi jednak zastój panujący na tej drugiej giełdzie i brak rozwiązania, które umożliwiłoby prowadzenie kwiaciarskiego handlu hurtowego w stolicy na jednym tylko rynku. Ich zdaniem, obecny stan wpływa niekorzystnie na ceny kwiatów uzyskiwane przez producentów nie tylko w stolicy, ale i w całym kraju. Optymizmem napawa natomiast tych ogrodników fakt, że mają następcę. Otóż syn Andrzej, na razie licealista, wybiera się na studia ogrodnicze, z zamiarem podjęcia, po ich ukończeniu, pracy w rodzinnym gospodarstwie. Tymczasem są wdzięczni za pomoc mamie pani Ewy, Adeli, która włącza się w codzienne prace i przyczynia się do sprawnego funkcjonowania firmy.
Fot. 8. Kwiaty cięte przygotowane do spedycji