• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 07/2005

O INSTYTUCIE WARZYWNICTWA I NAWADNIANIU WARZYW

rozmowa z dyrektorem Instytutu Warzywnictwa w Skierniewicach - prof. dr. hab. Stanisławem Kaniszewskim

— Panie Dyrektorze, jak Instytut Warzywnictwa daje sobie radę w unijnej rzeczywistości?

Stanisław Kaniszewski: Nie odczuliś­my wielkiej różnicy po wejściu Polski do UE, ponieważ zawsze byliśmy na bieżąco w sprawach dotyczących światowej nauki. Wszyscy pracownicy naukowi instytutu od lat współpracują z różnymi ośrodkami o podobnym charakterze na całym świecie. Nie ograniczamy się tylko do Europy, nawiązujemy kontakty z naukowcami z USA, Chin, Japonii. Nowe osiągnięcia w dziedzinie warzywnictwa docierają do nas natychmiast.

— Co się zmieniło?

SK: Mamy większą możliwość współpracy z europejskimi kontrahentami. Zagraniczne ośrodki naukowe oraz producenci z innych krajów zorientowali się, że mamy niższe ceny niż w krajach "starej UE", i zlecają nam różne badania. Wiąże się to z większą ilością pracy, ale jest rekompensowane finansowo. Mamy więcej zleceń od firm nasiennych, a także od firm chemicznych, z zakresu ochrony warzyw przed agrofagami, również od innych jednostek, w tym zagranicznych, dla których realizujemy badania, na przykład dla Anglików — z zakresu przechowalnictwa. Ostatnio certyfikowaliśmy wszystkie laboratoria naszego Zakładu Ochrony Roślin. W związku z tym, że spełniamy wszystkie wymagania związane z dobrą praktyką laboratoryjną (GLP), nie ma przeciwwskazań do prowadzenia u nas badań.

Realizujemy również projekt belgijski dotyczący uprawy pieczarek — mający na celu udoskonalenie produkcji tych grzybów, zwłaszcza z przeznaczeniem ich na eksport. Prowadzimy także projekt ekologiczny wspólnie z Holendrami.

— Czy boi się Pan o przyszłość instytutu?

SK: Trudno na to pytanie odpowiedzieć wprost. Zależy ona nie tylko od tego, aby zdobywać na funkcjonowanie fundusze z różnych źródeł, na przykład europejskich. Nakłady na naukę w naszym kraju są mizerne. Zajmujemy w Europie przedostatnie miejsce pod względem funduszy przyznawanych na ten cel. Jest to zaledwie 0,3% PKB. Jeśli nie będzie wzrostu finansowania, to my nie będziemy mogli skorzys­tać z funduszy unijnych, trzeba bowiem mieć chociaż 50% na pokrycie części inwestycji, na przykład, na aparaturę. Aby być konkurencyjni, musimy oferować wysokiej klasy specjalistów dysponujących wyposażeniem na światowym poziomie i na tym poziomie utrzymać zakłady. Minister do spraw nauki obiecuje wzrost nakładów na naukę, ale od piętnastu lat przyzwyczailiśmy się już do takich obietnic ze strony kolejnych rządów. To, co dostajemy z budżetu na działalność statutową Instytutu Warzywnictwa, jest wciąż na takim samym poziomie, a przecież podniosły się bardzo koszty badań i funkcjonowania instytutu.

— Czy Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi poczuwa się do pomocy Instytutowi Warzywnictwa?

SK: Zwiększyło się ostatnio finansowanie ze strony MRiRW. Prowadzimy bowiem badania ekologiczne, a to zlecenie jest finansowane właśnie z jego puli. Także postęp biologiczny jest dofinansowywany z tego źródła. Główne środki przeznaczone na działalność statutową otrzymujemy jednak z Ministerstwa Nauki i Informatyzacji. Nasz instytut jest w drugiej kategorii placówek naukowych, więc dość wysoko. Mimo to otrzymywane pieniądze pokrywają tylko 50% jego kosztów prowadzenia.

— W takim razie, czy IW ma szanse konkurowania z europejskimi jednostkami badawczymi?

SK: Staramy się. Chcemy przede wszystkim inwestować w aparaturę. Te badania, o których wspominałem wcześniej, są bardzo kosztowne i bez dobrego sprzętu trudno nam będzie konkurować z innymi, bardzo dobrze wyposażonymi jednostkami. Mamy też pewne środki własne pozyskiwane z badań zleconych i wykorzystujemy je na bieżące remonty. Myślimy teraz o budowie nowoczesnych szklarni, bo muszę powiedzieć z przykroś­cią, że pod tym względem producenci-praktycy znacznie nas wyprzedzają. Jako jednostka badawcza powinniśmy mieć wzorcową szklarnię, która pod względem konstrukcji i wyposażenia byłaby szklarnią XXI wieku. A z naszym zapleczem nadal jesteśmy w wieku XX. Poczyniliśmy już pewne starania. Nie będzie to wielki powierzchniowo obiekt, ale pozwoli nam na prowadzenie doświadczeń na lepszym poziomie. Angażujemy się też w modne kierunki badań. Mam na myśli uprawy ekologiczne. Od kilku lat mamy w IW certyfikowane pole ekologiczne, rozpoczęliśmy więc doświadczenia nad uprawą warzyw w warunkach ekologicznych. W ostatnich latach, ze względu na wzrost zapotrzebowania na taką żywność, wiele jednostek naukowych i doradczych jest zainteresowane wynikami badań z tego zakresu prowadzonych w naszym instytucie. Od pewnego czasu realizowane są także badania nad integrowaną produkcją warzyw. Na całym świecie obserwuje się wzrost zapotrzebowania na tak uzyskiwane produkty — konsumenci mają dość żywności wytwarzanej metodami konwencjonalnymi. Prowadzone są doświadczenia i szkolenia z zakresu IP dla producentów. Próbujemy wdrożyć do tej produkcji pewne elementy, nad którymi pracowaliśmy w instytucie — zagadnienia dotyczące przechowalnictwa, ochrony roś­lin — badamy nowe środki, metody zwalczania, prognozowania pojawiania się agrofagów. Wyniki takich badań są obecnie bardzo poszukiwane, więc pod tym względem jesteśmy "na czasie".

— Czy w obecnej sytuacji rynkowej możliwa jest produkcja warzyw z pominięciem nowoczesnych technologii uprawy?

SK: Uprawa warzyw polowych, na przykład, bez nawadniania jest bardzo ryzykowna. Nie daje możliwości uzyskania ani dużych, ani stabilnych plonów dobrej jakości. Bez sprzętu nawodnieniowego nie powinniśmy się zabierać do produkcji warzyw. Przy obecnych huśtawkach meteorologicznych, nawet jeśli sumaryczna ilość opadów w okresie wegetacji jest duża, to występują okresy, że tej wody roślinom brakuje. Największy problem jest wtedy, gdy deficyt wody przypadnie na okres krytyczny dla rośliny — wówczas uzyskamy plon niewielki i złej jakości.

— Jak przekonać tych, którzy uważają, iż mają zbyt mały areał, aby inwestować w nawadnianie?

SK: Dostępne są różnego typu systemy nawadniające deszczowniane i kroplowe, które mogą być dostosowane do każdego areału, nawet w małych gospodarstwach — 2–3-hektarowych. Według mnie, sprzęt nawodnieniowy nie stanowi obecnie głównego problemu, można teraz kupić w Polsce wszystko, co jest produkowane na świecie. Głównym problemem jest to, czy takie gospodarstwa mają źródło wody. Mamy jej w Polsce mało, zwłaszcza tej podpowierzchniowej. Brakuje też ujęć napowierzchniowych — rzek, stawów czy innych cieków. Bez względu na rodzaj ujęcia, potrzebne jest pozwolenie wodno-prawne, wydawane po złożeniu wniosku. Należy więc wykonać operat wodny, spełnić wiele wymagań, a to wszystko kosztuje. Dopiero na tej podstawie uzyskuje się pozwolenie, które wydaje starosta albo urząd miasta.

— Czy każda woda nadaje się do nawadniania?

SK: Do nawadniania woda powinna być co najmniej trzeciej klasy czystości. W ustawie "Prawo wodne" określono, jakie wody tej klasie odpowiadają.

— Jak więc uzdatnić wodę z ujęcia?

SK: Praktycznie w przypadku wody trzeciej klasy czys­tości sprzęt deszczowniany może pracować bez specjalnych dodatkowych urządzeń. Inaczej wygląda sprawa
z nawadnianiem kroplowym, gdzie otwory emiterów są bardzo niewielkie i mogą bardzo łatwo zatykać się zanieczyszczeniami biologicznymi, chemicznymi czy mechanicznymi. Tutaj konieczne są filtry, ale przy ich zakupie trzeba brać pod uwagę skład chemiczny wody. Bardzo niepożądane w wodzie do nawadniania jest żelazo. Zwłaszcza duża zawartość żelaza dwuwartościowego, które ulega utlenieniu do trójwartościowego, występuje w wodach głębinowych, a pierwiastek ten może całkowicie zablokować emitery. Konieczne w tym przypadku są więc filtry piaskowe, w innych wystarczają siatkowe czy dyskowe.

Skład chemiczny wody może się różnić nawet przy niewielkiej odległości ujęć — wszystko zależy więc od cieków. Ogólnie woda na glebach lekkich jest zażelaziona, na cięższych — mamy do czynienia z węglanami i wapniem, które też potrafią blokować emitery. Zawsze przed rozpoczęciem budowy instalacji należy wykonać analizę wody.

— Które rejony Polski, ze względu na deficyt wody opadowej, są najbardziej zagrożone suszą?

SK: Cały teren środkowej Polski — poznański, mazowiecki — aż do części wschodniej, a także pomorski (okolice Bydgoszczy). Ale susze są nieprzewidywalne, występują również, chociażby sporadycznie, na innych obszarach Polski. Kilka lat temu w rejonie północno-zachodnim — w okolicach Szczecina i Gorzowa — wystąpiła tak potężna susza, że nawet kukurydza uschła przedwcześnie nie wydając plonu. Niedawno susza panowała wiosną w rejonie siedleckim, na pograniczu z Białorusią i Ukrainą, wpływając bardzo źle na plonowanie zbóż. W żadnym więc rejonie nie można zabierać się do profesjonalnej uprawy warzyw oszczędzając na nawadnianiu.

— Jakie środki trzeba przeznaczyć na instalację nawodnieniową?

SK: Sprzęt nawodnieniowy nie jest bardzo drogi, bo w przeliczeniu na 1 hektar (w gospodarstwach ponad 4-hektarowych), koszt deszczowni wynosi 4–6 tys. zł. Im większa deszczownia, tym koszt na 1 hektar jest mniejszy — pewne elementy deszczowni, bez względu na to, jaką powierzchnię nawadniamy, stanowią bowiem części stałe kosztów, jak chociażby rurociągi doprowadzające i rozprowadzające. Znaczną część kosztów stanowią ujęcia wodne, budowle wodne (projekt, wykopanie studni, doprowadzenie prądu), pompy, filtry, itd. Wówczas nakłady rosną do 8–10 tys. zł na hektar. Czyli jest wiele elementów, które wpływają na koszt instalacji nawadniającej. Dla nawadniania kroplowego ten wydatek jest niemal dwukrotnie większy niż w przypadku systemu deszczownianego. Ale także zalety są większe.
W systemach kroplowych mamy możliwość prowadzenia jednocześnie nawożenia (fertygacji), co również obniża koszty produkcji.

Mimo że nakłady są duże, w latach suchych zwracają się one w ciągu jednego sezonu. Potwierdziły to badania prowadzone w rejonie Poznania, Bydgoszczy i Skierniewic. Jest to chyba najlepsza zachęta dla producentów, aby inwes­towali w deszczownie, bo to się po prostu opłaca.

— Jak długo może funkcjonować dobra deszczownia?

SK: Nawet dwadzieścia lat i dłużej. Ten sprzęt, przeważnie metalowy, nie zużywa się zbyt szybko. Co prawda, dużo gorzej wygląda sytuacja w przypadku systemów kroplowych. Przewody nawadniające czy emitery liniowe mają krótszą żywotność, ale są też zdecydowanie tańsze. Na zachodzie Europy wyrzuca się te przewody po roku użytkowania — nakłady na nie się już zwróciły. Ale przewody z emiterami o grubych ściankach umieszcza się czasami pod powierzchnią gleby i one mogą również funkcjonować przez kilka lat.

— A jak należy prowadzić nawożenie i ochronę upraw nawadnianych?

SK: Nawożenie azotowe roślin nawadnianych powinno być wyższe niż w uprawach nienawadnianych. Rośliny wytwarzają bowiem większą masę, w związku z tym zapotrzebowanie na ten pierwiastek jest większe — nawet do 35%. Ze względu na większy plon i masę należy też podać więcej o 10–15% potasu niż w uprawach nienawadnianych. Fosfor jest łatwiej dostępny dla roślin nawadnianych, ale przed nawożeniem tym składnikiem zalecamy wykonanie analizy gleby. Przy zawartości 80 mg P na dm3 gleby — wystarczającej dla roślin — należy zaniechać dostarczania tego pierwiastka.

Jeśli nawadnianie jest prowadzone właściwie (odpowiednia pora dnia), nie ma problemów z ochroną przed chorobami grzybowymi czy bakteryjnymi. Dodatkowo rośliny są w lepszej kondycji.

— Jak, według Pana, będzie wyglądał ten sezon produkcyjny?

SK: Pogoda płata figle od początku wegetacji — huśtawki temperatury i duża wilgotność na razie nie sprzyjają ogrodnikom, ale jeśli chodzi o nawadnianie, to mimo tak wilgotnej wiosny w niektórych rejonach już w kwietniu trzeba było, ze względu na okresową suszę, uruchomić deszczownie.

— Dziękuję za rozmowę.

Na wiele innych pytań dotyczących nawadniania warzyw znajdziecie Państwo odpowiedzi w opublikowanej ostatnio przez Wydawnictwo Plantpress książce autorstwa prof. dr. hab. Stanisława Kaniszewskiego — "Nawadnianie warzyw polowych".