• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 05/2006

HANDLOWA LIMANOWA

Tegoroczne XXVII Międzynarodowe Seminarium Sadownicze w Limanowej (2–3 marca) poświęcono przede wszystkim eksportowi polskich owoców, który decyduje o rozwoju krajowego sadownictwa. Zagospodarowanie w Polsce wszystkich owoców z naszych plantacji jest już bowiem niemożliwe. I tak, 70% naszych owoców — ponad 2 mln ton — trafia co roku za granicę w postaci świeżej lub przetworzonej. W pierwszym dniu spotkania ponad 300 uczestników konferencji wysłuchało informacji polskich ekspertów — z kraju i placówek dyplomatycznych za granicą — a także opinii handlowców z Holandii, Niemiec oraz Rosji na temat współpracy z dostawcami z Polski. W drugim dniu seminarium około 60 osób dyskutowało o praktycznych warunkach nawiązania współpracy z gośćmi z zagranicy (m.in. z brytyjskimi przedstawicielami sieci Tesco, którzy chcieliby importować polskie jabłka na Wyspy Brytyjskie), a pozostałe wzięły udział w pokazie cięcia drzew zorganizowanym w pobliskiej Górze Jana.

Produkcja koncentratu to polska specjalność

Tak uważa dr Romuald Ozimek prezes Związku Sadowników Polskich oraz właściciel zakładów przetwarzających jabłka na koncentrat soku. Krajowa produkcja tego ostatniego rośnie od 4 lat, ale, niestety, polski udział w światowym handlu koncentratem spada (m.in. z powodu dostaw tego produktu z Chin).
W sezonie 2005/2006 ceny jabłek przetwórczych były u nas najwyższe od 10 lat (koszty surowca stanowią 70% ceny koncentratu), więc do lutego br. sprowadzono do Polski aż 25 tys. ton tańszego koncentratu z zagranicy, który mieszano z droższym polskim. Wahania cen jabłek pomiędzy sezonami szkodzą sadownikom, a także przetwórcom. Dodatkowo brakuje solidnych danych statystycznych i wielkość zbiorów owoców szacowana jest często na podstawie intuicji. Najlepszym wyjściem, zdaniem R. Ozimka, byłyby umowy kontrakcyjne z zakładami przetwórczymi, z uzgodnioną ceną skupu. Takich dokumentów nie chcą jednak podpisywać producenci, dla których oznaczałoby to brak możliwości korzystania z gry rynkowej. Kontrowersje wzbudziło zdanie prelegenta negujące konieczność karczowania części polskich sadów — Myślę, że jeśli to zrobimy, oddamy pole konkurencji.

Jesteœmy sobie wzajemnie potrzebni

Przekonywał o tym prof. dr hab. Eberhard Makosz, nawiązując do tematu współpracy sadowników z zakładami przetwórczymi — Polska jest ogrodniczą potęgą, ale bez wspólnego działania szybko ten atut stracimy. Jako przykład może służyć produkcja polskiego szlagieru eksportowego, truskawek ‘Senga Sengana’. Przedstawiciele przemysłu muszą się zastanowić, bo jeśli będą za te owoce płacić mniej niż 1 zł/kg, plantacje znikną. Profesor nie zgodził się z R. Ozimkiem w kwestii karczowania sadów. Plantacje o niskim potencjale produkcyjnym trzeba likwidować. Jak to jednak robić, gdy cena jabłek przetwórczych sięgała w mijającym sezonie 50 gr/kg? Tym bardziej kłania się konieczność zawierania umów kontraktacyjnych, których nie chcą przetwórcy, aby nie wiązać sobie rąk. Dostawcy jabłek często wybierają natomiast pośredników, którzy za surowiec płacą mniej, ale od razu, podczas gdy na pieniądze z zakładów przetwórczych czeka się czasami 2 lub 3 miesiące.

Profesor Makosz przedstawił także pierwsze prognozy zbiorów owoców w tym roku. Przy korzystnym przebiegu pogody mogą one wynieść łącznie 4 mln ton, a wtedy nie zagospodaruje ich ani przemysł przetwórczy, ani eksport. Byłoby dużo łatwiej, gdybyśmy produkowali więcej owoców deserowych. W tym roku zbyt dużo może być zwłaszcza jabłek i wiśni, natomiast za mało malin.

Zmiana struktury eksportu nie jest prosta

Tak podsumowała swój wykład o eksporcie z Polski owoców i ich przetworów dr Bożena Nosecka z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w Warszawie. Udział eksportu tych produktów stanowi około 15% w łącznych dostawach polskich artykułów rolno-spożywczych za granicę i — niestety — obniża się w ostatnich latach. Szybciej rośnie import owoców do Polski (dotyczy jednak głównie tych nieprodukowanych w naszej strefie klimatycznej). Według danych statycznych, podstawowym rynkiem zbytu są dla nas kraje „starej” UE, do których wysyłamy jednak głównie surowce o niskim stopniu przetworzenia — mrożonki, koncentraty soków, a niewiele dżemów, owoców w puszkach czy świeżych owoców. Tych ostatnich najwięcej dostarczamy do krajów WNP oraz do 10 nowych członków UE. Najszybciej rósł w ostatnich latach eksport owoców i mrożonek do Rosji. Zmiana tej sytuacji i próby kierowania na eksport większych ilości świeżych owoców oraz przetworów, które byłyby przydatne do sprzedaży detalicznej, to rzecz niezmiernie trudna i wymagałaby ogromnej promocji oraz skutecznego marketingu.

Polski brak zainteresowania

Od takiego zarzutu rozpoczął wykład o strukturze zbytu owoców i warzyw w Niemczech Karl Schmitz szef federalnego związku grup producenckich w tym kraju (Bundesvereinigung der Erzeugerorganisationen Obst und Gemse e.V. — BVEO). Ta organizacja zrzesza 35 członków, wśród nich producentów, eksporterów, importerów, firmy zajmujące się reklamą i promocją. Ma także oddział w Moskwie odpowiedzialny za handel z tym krajem. Prelegent przypomniał, że BVEO było jednym z twórców WAPA (World Apple and Pear Association), czyli Światowego Stowarzyszenia Producentów Jabłek i Gruszek. Ta, założona w 2001 r., organizacja liczy 14 członków, ale nie ma wśród nich potentatów w produkcji jabłek — Chin i Polski. Czy taki kraj, jak Wasz, nie powinien aktywniej uczestniczyć w debatach międzynarodowych? — pytał K. Schmitz.

Niemieccy nabywcy ponad połowę warzyw i owoców kupują w sklepach dyskontowych (największe z nich u naszych zachodnich sąsiadów to Aldi, Lidl, Edeka i Plus— red.) i to przez te sieci prowadzi droga polskich owoców na nasz rynek — dodał K.Schmitz. Problemem może być fakt, że niemieckie sklepy dyskontowe rozważają obecnie — na skutek nacisku opinii społecznej — wprowadzenie warunku, aby zawartość pozostałości środków ochrony roślin w warzywach i owocach była o 50–80% niższa od minimum dopuszczonego normą unijną. Drugie obostrzenie ma dotyczyć możliwości stwierdzenia pozostałości najwyżej 4 substancji aktywnych w tych produktach.

K. Schmitz zwracał uwagę na rosnące poirytowanie handlowców spiętrzeniem w czasie jabłek z 3 okresów produkcyjnych, głównie z powodu coraz częstszego używania w przechowalniach substancji 1-MCP. Do takiej sytuacji doszło jesienią ubiegłego roku, gdy na rynku obecne były równocześnie jabłka ze zbiorów z 2004 r. na półkuli północnej (przechowywane nawet przez 14 miesięcy), jabłka z bieżących zbiorów w tej samej części świata oraz przechowywane przez 6 miesięcy jabłka z południowej półkuli. Zdaniem prelegenta, najwięksi światowi producenci powinni siąść do stołu, najlepiej w gronie WAPA, i zastanowić się nad sposobami rozwiązania tego problemu.

Nie przetrzymujcie jabłek

Radziła polskim sadownikom Irena Fachrijewa właścicielka rosyjskiego przedsiębiorstwa „Wierszki i koreszki” zajmującego się importem owoców i warzyw do Rosji. W ubiegłym roku ta firma sprowadziła z Polski 22 tys. ton warzyw i 24 tys. ton owoców, a największy udział w obrotach miały jabłka. Zdaniem I. Fachrijewej, aż 25% Rosjan uznaje te owoce za swoje ulubione. Preferowane są jednak jabłka czerwone i duże (o średnicy 70–80 mm). Według danych szacunkowych, w 2005 r. Rosjanie sprowadzili prawie 1,2 mln t jabłek (produkcja miejscowa wyniosła około 1,85 mln t), a szczyt importu jabłek przypada na okres od listopada do maja. Owoce te docierają tam samochodami z Europy oraz statkami — z krajów spoza naszego kontynentu. W moskiewskich supermarketach kosztują 40–70 rubli/kg, czyli czasem są nawet droższe niż na Zachodzie. Producentowi płaci się 7–9 rubli/kg, a dodatkowe koszty generuje transport, przechowywanie w magazynach i pakowanie (owoce są drogie, dlatego często oferuje się je w supermarketach pakowane po 2 albo 4 na plastikowych wytłoczkach).

Prelegentka stwierdziła, że chciałaby kupować w Polsce nie tylko jabłka ‘Idareda’, ale także ‘Jonagolda’, ‘Gali’, ‘Šampiona’ czy ‘Golden Deliciousa’. Byłaby także zainteresowana polskimi gruszkami, śliwkami, czereśniami i truskawkami, ale — mimo dużej produkcji — nie da się w Polsce kupić takich ilości tych produktów, żeby zapełnić samochód ciężarowy. Podobnie trudno u nas zdobyć jabłka małe (o średnicy 60–65 mm), których Rosjanie potrzebują dla szkół (podobny problem mają u nas handlowcy z Wielkiej Brytanii). Zdaniem I. Fachrijewej, główne problemy polsko-rosyjskiego handlu owocami dotyczą:

  • działalności nieprofesjonalnych firm handlowych szukujących łatwego zysku i psujących opinię o polskich jabłkach,
  • braku uzgodnionych pomiędzy Polską i Rosją procedur fitosanitarnych oraz powszechnej korupcji na granicach, l skłonności sadowników do przetrzymywania jabłek w oczekiwaniu na lepszą cenę (w ubiegłym roku „doczekali” się dostaw tańszych owoców z Argentyny, w bieżącym w połowie lutego trudno było kupić jabłka w Polsce, a 2 tygodnie później Moskwa została nimi „zawalona” i ceny spadły),
  • braku możliwości zapewnienia przez polskich dostawców dużych, jednolitych partii owoców,
  • niezdrowych ambicji rosyjskich urzędników, którzy polityczną decyzją o embargu — wcześniej użytą wobec Holandii, RFN, Turcji czy Mołdawii — zdestabilizowali rynek (jabłka z Polski i tak sprowadzam, ale koszty transportu przez Litwę są o 1500 $ wyższe, w przeliczeniu na jeden samochód dostawczy). Na koniec prelegentka podała, że jeżeli nasze jabłka kosztują więcej niż 0,45 $/kg, ich import przestaje się opłacać, taniej jest bowiem kupić owoce z południowej półkuli.

Członkostwo w Greenery

Greenery jest firmą handlową, w której większość udziałów mają producenci — członkowie spółdzielni ogrodniczej Voedings Tuinbouw Nederland (VTN). Bert Wilshut menedżer Greenery odpowiada za współpracę z producentami owoców, warzyw i grzybów. Kiedy to przedsiębiorstwo powstawało w 1996 r. (z połączenia 9 giełd), liczyło aż 8000 członków. Głównym celem działalności było skoncentrowanie produkcji owoców i warzyw po to, aby je lepiej sprzedać, gdyż w tym czasie w handlu produktami ogrodniczymi rosły udziały sieci supermarketów. Powołanie do życia dużej firmy pozwoliło na szacowanie podaży, ocenę (od codziennej do tygodniowej) sytuacji rynkowej, obniżenie kosztów produkcji i logistyki, poprawę sposobów pakowania towaru, marketingu oraz bezpieczeństwa zdrowotnego żywności. W 1998 roku Greenery przejęła 3 duże firmy handlowe, a w 2000 r. zostały one zintegrowane w jedno przedsiębiorstwo, z wchłoniętymi wcześniej giełdami.

Obecnie Greenery ma 2000 członków-producentów (mimo że od 1996 r. nie zmieniła się sumaryczna powierzchnia produkcji), około 1800 pracowników i roczne obroty około 1,8 mln euro. Zaopatruje w owoce i warzywa supermarkety w UE, USA i Japonii. Początkowo firma obracała głównie produktami z gospodarstw członków, obecnie zajmuje się też importem i eksportem współpracując z mniej więcej 60 krajami. Podstawowym celem pozostaje uzyskiwanie jak najlepszych cen dla członków. W Holandii brakuje jednak miejsca na rozwój gospodarstw sadowniczych — w Greenery zrzeszone jest ich około 100, ale szanse na rozwój mają tylko 4 (żeby produkcja sadownicza jabłoni i grusz była opłacalna, trzeba mieć w tym kraju około 25 ha sadów, w których Greenery radzi sadzić tylko po jednej odmianie każdego z tych gatunków). Tymczasem na sam rynek brytyjski firma wysyła 15–20 ciężarówek z owocami dziennie. Dlatego od niedawna członkami Greenery mogą zostać także firmy spoza Holandii, wśród których są już producenci pieczarek i cykorii z Polski.