• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 09/2006

CZY MAMY POMYSŁ NA GÓRY?

Obecna polityka rolna w Polsce to brak polityki. Taką opinię wyraża wielu specjalistów, którym leży na sercu przyszłość naszego rolnictwa. Trudno nie zgodzić się z takim poglądem, bo niewiele jest dobrych pomysłów dla rolnictwa i polskiej wsi. Brakuje również sposobów na ich wdrażanie. W związku z tym proces modernizacji naszych gospodarstw toczy się siłą rozpędu i bez myśli przewodniej. W dobie globalizacji taka droga prowadzi donikąd, gdyż warunki klimatyczno-glebowe, a także struktura gospodarstw nie stawiają nas na uprzywilejowanej pozycji. Dotyczy to zwłaszcza ogrodnictwa, które — choć jest naszą narodową specjalnością — wymaga stałej modernizacji dla utrzymania swojej wysokiej pozycji w Europie i na świecie.

W szczególnie trudnej sytuacji znajduje się produkcja ogrodnicza w rejonach górskich i podgórskich Małopolski i Podkarpacia prowadzona w mniejszych gospodarstwach i w znacznie trudniejszych warunkach terenowych niż na nizinach. Tamtejsi ogrodnicy dzielnie sobie dotąd radzili z konkurencją, dzięki swojej zapobiegliwości, pracowitości i stałemu podnoszeniu kwalifikacji. Warto przypomnieć, że to sadownicy z rejonów podgórskich należeli do pierwszych w kraju popularyzatorów intensywnych nasadzeń oraz Integrowanej Produkcji. W znacznie gorszej sytuacji są drobni producenci gospodarujący na niewielkich powierzchniach, wciąż poszukujący pomysłów na nową dochodową produkcję, bo mają za mało ziemi na sad, a truskawek i porzeczek dla przemysłu już nie opłaca się uprawiać. Ich ziemia zarasta lasem, a oni często wracają do zbieractwa malin i innego runa leśnego. Czy nie byłoby lepiej, gdyby uprawiali maliny powtarzające owocowanie, winorośl lub inne nowe, a mało znane dotychczas gatunki roślin, jak choćby rokitnik, czarny bez, dereń lub jagodę kamczacką? Tylko, kto ma ich tego nauczyć, pokazać i zachęcić?

Dobrych pomysłów dla małych gospodarstw nie brakuje także w ISK, tylko że środki na działalność wdrożeniową zabrano instytutom już wiele lat temu, a bez wsparcia ze strony odpowiednio przygotowanych instytucji niewiele da się zrobić. To praca na całe lata wymagająca wielorakich działań, począwszy od uprawy, aż po zagospodarowanie wytworzonych owoców, a w przypadku nowych gatunków — również związanych z ich promocją, gdyż są nieznane konsumentom. Trochę wstyd, że o naszych własnych, a nie w pełni wykorzystanych pomysłach, przypominają nam zagraniczni eksperci. Tak było podczas wyjazdowego posiedzenia Komisji Rolnictwa Parlamentu Europejskiego w ISK, gdy pan Marc Duponcel wskazywał na wysoką pozycję Polski jako producenta owoców miękkich, a zwłaszcza na przewagę technologiczną nad innymi krajami dzięki odmianom malin powtarzających owocowanie wyhodowanym przez dr. Jana Danka z SZD w Brzeznej.

Niewielkie gospodarstwa w rejonach podgórskich mogą lepiej wykorzystywać swoje lokalne walory i możliwości. Wśród tych ostatnich jest znaczna liczba miejscowych konsumentów uzupełniana przez przyjezdnych gości, których poszukują atrakcji turystycznych. Szczególnie ważne dla rozwoju lokalnego może okazać się połączenie tych niewielkich gospodarstw, dysponujących nadwyżką siły roboczej, z gospodarstwami agroturystycznymi. Wzorem innych krajów należy oczekiwać szerszego zainteresowania turystyką wiejską. W tę koncepcję doskonale wpisuje się świetny pomysł Małopolskiego Szlaku Owocowego. Wymaga jednak uatrakcyjnienia i poszerzenia oferty, bo same owoce, nawet te najdorodniejsze, nie wystarczą. Mogą to być produkty przetwórstwa przydomowego. Wytwarzane w skali półprzemysłowej soki i dżemy, daleko odbiegające od "kompotu z pektynami", mogą stać się bardzo dobrym dodatkiem do miejscowych smaków.

Nie jestem przeciwnikiem soków w kartonikach, bo dzięki upowszechnieniu zaawansowanych technologii mamy łatwy dostęp do stosunkowo tanich i niezłych jakościowo napojów. Wielkoprzemysłowe metody wytwarzania kierują się jednak bezwzględnymi regułami ekonomii. Ogromny koszt instalacji przetwórczych wymusza ich odpowiednie wykorzystanie, pociąga to za sobą koncentrację produkcji i potrzebę transportu na znaczne odległości, najpierw owoców, a następnie soków. Zaangażowanie kapitału na składowanie soków, koszty dystrybucji i promocji, zwłaszcza gdy korzysta się z usług telewizji, są tak wysokie, że zanika gdzieś koszt pracy sadownika. Nawet gdyby sadownicy oddawali swoje owoce za darmo, to konsumenci nie zauważyliby obniżki cen z tego powodu, gdyż wartość jabłek w soku na półce sklepowej nie przekracza zwykle 10%. Ile tu zmarnowanej energii i pieniędzy, choćby na reklamę, bo nikt rozsądny nie wierzy, że częściej promowany produkt jest lepszy od innych. A konsument i tak musi za wszystko zapłacić.

Jeśli przetworzymy jabłka na miejscu w gospodarstwie przy użyciu prostych urządzeń i po pasteryzacji rozlejemy sok do pojemników, to korzyści dla sadowników będą znacznie większe, bo dzięki niższym kosztom produkcji kilkakrotnie drożej sprzedadzą swoje owoce utrzymując tę samą cenę gotowego produktu. Ponadto poszerzenie obecnej oferty rynkowej o produkty przetwórstwa przydomowego przyczyniłoby się do zwiększenia spożycia owoców i byłoby dodatkowym źródłem przychodów w małotowarowych gospodarstwach.

Nowe technologie wymagają specjalistycznych maszyn. Nieznane w kraju niewielkie, przeznaczone do owoców, prasy taśmowe na przyczepkach samochodowych i nisko wydajne linie z wyparkami do produkcji dżemów znajdą bez trudu krajowych wytwórców, gdy tylko będzie na nie zapotrzebowanie. Ale jak nie ma maszyn, nie ma przetwórstwa, i odwrotnie, jak nie ma przetwórstwa przydomowego, nie ma zapotrzebowania na maszyny. Czy jest pomysł na wyrwanie nas z tego obłędnego kręgu niemożności? Pomysły, jak "rozdawać ryby" już nie wystarczą. Najwyższy czas zacząć "rozdawać wędki". Wciąż nie ma instytucji, które chcą i mogą się tym zająć. To może utwórzmy je sami, bo środków na ten cel zabraknąć nie powinno.