• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 01/2007

SADOWNICY NA RYNKU

Powszechne narzekanie na słabe zorganizowanie się sadowników jest usprawiedliwione niedogodnościami, jakie ta sytuacja powoduje na rynku, utrudniając działalność handlową w branży owoców. Chociaż zmiany następują, do zrobienia pozostało jeszcze dużo. Poniższy tekst jest próbą opisania bieżącego stanu zorganizowania się sadowników, charakteru zachodzących przemian oraz ich kierunków w przyszłości. Trudno podać w tym kontekście konkretne dane liczbowe w skali kraju. Zorganizowane formy działania sadowników stanowią bowiem niewątpliwie wierzchołek piramidy, której podstawę tworzą producenci, w większości nadal indywidualnie funkcjonujący na rynku. Podobnie jak różne są możliwości działalności zorganizowanej, tak samo odmiennie przedstawiają się recepty sadowników na rozwiązywanie rynkowych problemów.

Zorganizowane formy działalności

Wstępnie uznane i uznane grupy producentów (GP i OP). W połowie maja 2006 r.na polskim rynku ogrodniczym były 52 GP i 7 OP, z tego 23 podmioty zawiązano wyłącznie w celu uzyskania dopłat do produkcji pomidorów przeznaczonych dla przetwórstwa. W tym ostatnim przypadku utworzenie grupy było niezbędne dla otrzymania takich dopłat. Zrzeszanie się nie wynikało więc z woli wspólnego działania zainteresowanych. Dla reszty produktów ogrodniczych pozostaje więc zaledwie 36 grup, i to na ogół o niewielkim potencjale ekonomicznym. Liczba organizacji nie jest jednak najważniejsza. Obserwując rynek ogrodniczy w krajach "starej" Unii Europejskiej można bowiem stwierdzić, że procesem dominującym jest zwiększanie się nie liczby grup, ale ich potencjału ekonomicznego, co stanowi odpowiedź na postępującą globalizację po stronie odbiorców. Wydaje się, że najodpowiedniejszym tworem jest obecnie organizacja międzybranżowa, najlepiej o charakterze międzynarodowym. Przypomnę, że podmiot taki zrzesza różnych operatorów, którzy na danym rynku funkcjonują — producentów, przetwórców oraz handlowców.

Z doświadczeń liderów grup producentów, które funkcjonują na naszym rynku ogrodniczym, wynika, że powstawanie takich organizacji trwa długo, zazwyczaj kilka lat. Nierzadko ludzie, którzy się w taką działalność angażowali, bywali w przeszłości wyśmiewani przez sąsiadów, a nawet podejrzewani o nieczyste intencje. Taka postawa wynika przede wszystkim z wzajemnego braku zaufania, który jest cechą wymienianą w wielu sondażach przeprowadzanych w Polsce i charakteryzuje nie tylko sadowników. Drugim ważnym powodem jest mylne przekonanie większości producentów, że gdy funkcjonują na rynku indywidualnie, mogą wynegocjować najlepsze warunki sprzedaży. Zwolenników takich poglądów przybywa po sezonach takich, jak 2005/2006. Zapominają oni, że np. brak towaru dobrej jakości, to na rynku jabłek wyjątek, a nie reguła. W rzeczywistości margines racjonalnego indywidualnego działania na tym rynku szybko się zwęża, a nie poszerza.

Dużą przeszkodą w powstawaniu grup są problemy z zachowaniem przez wszystkich członków wymaganej jakości produkowanych owoców. Wydawałoby się, iż sprawa jest oczywista. Ciągle jednak są jeszcze producenci kultywujący np. niezbyt chlubną tradycję "strojenia" skrzynek z owocami. Największe szkody wyrządzają oni w najbliższym otoczeniu, psując na rynku opinię grupy, do której należą. Często prowadzi to, jeszcze na etapie grupy nieformalnej, do zaprzepaszczenia takiej inicjatywy.

Liderzy grup najczęściej wywodzą się z dużych, dobrych gospodarstw z tradycjami sadowniczymi sięgającymi nawet 3 lub 4 pokoleń. Ludzie tacy w przeszłości parali się handlem owocami lub robił to ktoś z ich najbliższej rodziny. Pozwoliło im to poznać mechanizmy rządzące rynkiem hurtowym albo z bliska się im przyglądać. Nie zawsze jednak takie fragmenty życiorysu prowadzą do zostania liderem grupy. Równie dobrze można zostać handlowcem w tej branży. W każdym razie, u podstaw tych decyzji w obu przypadkach legło przekonanie, że koniecznym warunkiem skutecznego działania jest prowadzenie go na dużą skalę. W handlu jabłkami należy przez to rozumieć dysponowanie dziesiątkami tysięcy ton owoców. Podobnie zatem, jak na zachodzie Europy, należy i u nas oczekiwać raczej wzrostu ekonomicznego potencjału istniejących grup niż powstawania nowych. Na przykład, w austriackiej Istrii istnieje tylko jedna organizacja producentów, która kontroluje 80% produkcji jabłek w tym rejonie.

Rodzinne i inne firmy handlowe. Założyciele takich przedsiębiorstw mają za sobą podobną drogę zawodową, jak liderzy grup, wolą jednak działać jako szefowie własnych firm. W przypadku przedsięwzięć rodzinnych firma handlowa tworzona jest zwykle przy gospodarstwie, a produkcją zajmuje się inny członek rodziny. Oczywiście, firma zmuszona jest najczęściej do poszukiwania innych dostawców, ze względu na zbyt małą skalę produkcji własnej. Decyzje dotyczące obu sektorów działalności podejmowane są jednak wyłącznie w rodzinie, a dostawcy pozostają jedynie kooperantami. Element zachowania monopolu w zakresie podejmowania decyzji wydaje się najważniejszy przy wyborze takiego kształtu działalności. Motywacja taka jest na tyle silna, że oznacza świadomą rezygnację z pomocy UE oferowanej dla GP i OP. Poprzestaje się na możliwościach pomocy finansowej, przewidzianych w prawodawstwie UE dla gospodarstw indywidualnych w ramach funduszy strukturalnych.

Istnieją także firmy, które rezygnują z działalności produkcyjnej na rzecz handlowej albo też nigdy tej pierwszej nie prowadziły. Właściciele takich przedsiębiorstw często również pochodzą z rodzin sadowniczych bądź kupieckich, które działały w branży owocowej już dawniej. Szacuję, że na polskim rynku funkcjonuje kilkanaście liczących się podmiotów, które należą do omawianej grupy. Mam oczywiście na myśli dysponujące centrami dystrybucyjnymi przedsiębiorstwa, których kierownictwo myśli o umocnieniu pozycji na rynku, w tym o solidnym wizerunku w oczach dostawców i odbiorców owoców. Ta część charakterystyki dotyczy również organizacji producentów.

Znacznie więcej może być firm-efemeryd, niedysponujących żadnym zapleczem logistycznym, a jedynie transportem — i to najczęściej wynajętym. Żywot takich firm bywa krótki, a ich powstawaniu sprzyjają nieprawidłowości i zakłócenia w funkcjonowaniu rynku. Tego typu przedsiębiorstwa nie są zatem grupą stabilną i sadownicy traktują je ze sporą dozą nieufności.

Grupy nieformalne są wstępnym etapem na drodze do stworzenia grupy-firmy. Na tym etapie kształtuje się to, co najważniejsze — oparte na zaufaniu relacje pomiędzy producentami, którzy zwykle działają nieformalnie albo tworzą stowarzyszenie. Początkowo współdziałanie ogranicza się najczęściej do wspólnych zakupów środków ochrony roślin, co pozwala na uzyskanie rabatów. Potem przychodzi kolej na wspólne użytkowanie maszyn, zwłaszcza takich, które są rzadziej wykorzystywane (np. sadzarek, kombajnów, pługów szkółkarskich). Następny etap to budowa — częściej rozbudowa — obiektu, który będzie stanowił centrum dystrybucyjne przyszłej grupy.
Etap końcowy to już wspólny handel. Na tym etapie stopień integracji grupy jest tak znaczny, że następuje jej sformalizowanie. Można szacować, że grup nieformalnych jest 2 lub 3 razy więcej niż zarejestrowanych.

Działalność indywidualna

W tym najliczniejszym sektorze mieszczą się dobre gospodarstwa sadownicze funkcjonujące na rynku samodzielnie w sposób, który zależy w największym stopniu od wielkości produkcji, a więc i gospodarstwa.

Gospodarstwa duże (15–30 ha). Istnieją w Polsce pojedyncze gospodarstwa sadownicze o areale znacznie przekraczającym podaną tutaj granicę, zwłaszcza w przypadku produkcji owoców miękkich. W opinii praktyków — przy założeniu, że mamy do czynienia z intensywnym sadem jabłoniowym — granicę racjonalności i możliwości wykonania wszystkich koniecznych zabiegów stanowi około 25–30 ha sadu. Myślę oczywiście o bardzo dobrze wyposażonych w środki techniczne (w tym w chłodnie z KA) gospodarstwach, w których sprzedaż owoców kończy się w czerwcu lub w lipcu. Właściciele takich gospodarstw produkujących nawet ponad 1000 ton jabłek podejmują się trudnego zadania samodzielnej współpracy z sieciami supermarketów, dokąd sprzedają nawet po kilkanaście procent produkcji. Jeśli pozwala na to usytuowanie gospodarstw, ich właściciele mają również własne sklepy (czasem więcej niż jeden), chociaż ten sposób dystrybucji owoców jest jeszcze w Polsce mało rozpowszechniony. Innym ważnym kierunkiem zbytu jest wybrany rynek hurtowy — zwykle na południu lub północy kraju. Są nawet gospodarstwa, które utrzymują na takim rynku pracownika i stanowisko handlowe przez cały sezon. Często napotykanym rozwiązaniem są wieloletnie kontakty handlowe z hurtownikami z wymienionych rejonów kraju. Pozostałe owoce sprzedaje się na eksport, zwykle także za pośrednictwem tych samych od lat firm.

Sądzę, że taki model funkcjonowania na rynku ma szanse na przetrwanie przede wszystkim w tych gospodarstwach, których położenie w pobliżu ważniejszych dróg lub większych miast pozwala myśleć o rozwoju sektora detalicznego. Pozostałe staną się zapewne bazą dla tworzenia OP lub też zorganizowane zostaną firmy rodzinne, zajmujące się handlem owocami na znacznie większą skalę niż dotychczas. Warto dodać, że w tej grupie podejmowane są już pierwsze próby przetwórstwa — suszenia owoców, produkcji chipsów czy soku jabłkowego — i część gospodarstw może się w przyszłości rozwijać także w tym kierunku.

Gospodarstwa średnie (10–15 ha). Ta grupa jest znacznie liczniejsza od poprzedniej. Wcześniej też od niej kończy sprzedaż owoców, gdyż standardem jest posiadanie zwykłej chłodni. Z gospodarstw takich około połowy produkcji (a często więcej) jest eksportowane na takich samych zasadach, jak w gospodarstwach dużych, a 10–15% — zbywane na najbliższym rynku hurtowym. Ten ostatni kanał zbytu słusznie uważany jest jednak za najbardziej kłopotliwy. Sprzedaż taka jest bowiem dla sadownika męcząca i czasochłonna, chociaż ceny uzyskiwane na rynkach hurtowych są atrakcyjne (o mniej więcej 30% wyższe niż możliwe do uzyskania w gospodarstwie). Około 10% produkcji sprzedaje się na miejscu. Odbiorcami są właściciele straganów czy pawilonów w najbliższym większym mieście. Zdarza się, choć bardzo rzadko, że któryś z członków rodziny trudni się stale handlem detalicznym owocami z własnych upraw.

W gospodarstwach z tej grupy obserwuje się dążenie do zwiększenia areału. W rejonach sadowniczych jest to jednak trudne, ze względu na bardzo wysokie ceny ziemi (w regionie grójeckim — nawet do 100 tys. zł/ha). W tej sytuacji, w najlepszych z tych gospodarstw będzie się dążyć do intensyfikowania nasadzeń, aby znacznie zwiększyć produkcję.

Pozostałe zostaną zapewne członkami grup producentów albo nawiążą z nimi stałą współpracę jako dostawcy. Mogą także kooperować z innymi firmami zajmującymi się sprzedażą owoców. Wydaje się natomiast, że — z powodów opisanych powyżej — najszybciej ulegnie likwidacji sprzedaż owoców na rynkach hurtowych.

Gospodarstwa małe (poniżej 10 ha). Tej grupie najtrudniej będzie się utrzymać na rynku. Wynika to zarówno z rozmiarów produkcji, jak i ze stosunkowo najgorszego wyposażenia w środki techniczne. Część tych gospodarstw dysponuje tylko zwykłymi przechowalniami, co ogranicza obecność na rynku mniej więcej do stycznia lub lutego (o miesiąc dłużej w przypadku 'Idareda'). W nadchodzących latach okres ten będzie ulegał skróceniu, gdyż odbiorcy coraz więcej uwagi zwracają na jędrność jabłek. Większe szanse mają ci sadownicy, którzy już posiadają chłodnie.

Właściciele gospodarstw z tej grupy starają się zrekompensować mniejsze rozmiary produkcji wyższymi cenami owoców. Dążą do tego dwoma sposobami. Ci, których gospodarstwa leżą w pobliżu większych rynków zbytu, sprzedają nawet wszystkie owoce w handlu detalicznym, głównie na bazarach. Paradoksalnie, w lepszej sytuacji są gospodarstwa położone w pobliżu niewielkich miast (jak np. Skierniewice) niż w pobliżu Warszawy. W tym ostatnim przypadku nie ma właściwie alternatywy dla rynku w Broniszach. Bazarów w Warszawie jest mało i nie przybywa ich. Co więcej, większość z nich przekształcana jest w hale targowe z boksami dla byłych właścicieli straganów. Nie ma tam natomiast możliwości sprzedaży owoców z samochodów. Problem handlu ulicznego pozostaje nierozwiązany od lat. Taka forma sprzedaży jest gorliwie tępiona przez straż miejską. Samoczynnie powstało wiele bazarów osiedlowych, ale większość funkcjonuje nielegalnie. W mniejszych miastach utrudnienia w handlu są mniej dotkliwe, ale też bardziej ograniczone są możliwości zbytu. Grupa gospodarstw opierających swoją działalność na handlu detalicznym jest niewielka i raczej nie ma perspektyw.
W opinii jej przedstawicieli, uzyskiwane dochody pozwalają jedynie na przetrwanie, nie zaś na inwestowanie.

Właściciele gospodarstw z tej grupy położonych dalej od większych miejscowości zbywają około połowy jabłek na rynkach hurtowych zlokalizowanych na południu lub północy kraju — na południu udaje się jeszcze uzyskać lepsze ceny niż w Warszawie. Reszta jabłek kierowana jest na eksport, podobnie jak w pozostałych gospodarstwach.

Prezentowana grupa gospodarstw może poszukiwać swoich szans w poprawie jakości owoców i intensyfikacji nasadzeń w sadach, a tam, gdzie to możliwe — w zwiększeniu areału. Warto także rozważyć możliwość produkcji na większą skalę czereśni, gruszek czy śliwek. Trzeba to jednak robić na potrzeby konkretnego odbiorcy, a najlepiej na eksport.

W przyszłości samodzielne funkcjonowanie takich gospodarstw na rynku wydaje się mało prawdopodobne. Przy założeniu, że ich produkcja będzie wysokiej jakości, najlepszym rozwiązaniem dla nich prawdopodobnie jest członkostwo w organizacji producentów, które stwarza możliwie pewną gwarancję zbytu. Gwarancji takiej nie daje luźna kooperacja ani z organizacją producentów, ani też z innego rodzaju firmą trudniącą się handlem owocami.

Wbrew pozorom, proponowane rozwiązanie nie musi oznaczać dla sadownika drastycznie gorszych cen. Po pierwsze, organizacja producentów o dużym potencjale ma znacznie większe niż pojedynczy producent szanse w negocjacjach cenowych z odbiorcą. Po drugie, ceny proponowane sadownikom przez te podmioty niewiele się już różnią od oferowanych przez innych handlowców. Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku producent przywozi jabłka w skrzyniopaletach, a ich sortowaniem zajmuje się OP. Po trzecie, jeśli policzy się własny stracony czas, wielokrotnie płacone "placowe" oraz koszty eksploatacji i amortyzację samochodu ciężarowego, to wielokrotne kursy do np. Katowic czy Wrocławia okażą się o wiele mniej opłacalne niż się to wydaje na pierwszy rzut oka.