• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 02/2000

STO CZTERDZIEŚCI I OSIEM TYSIĘCY

Handel zagraniczny owocami w Holandii (uważanej za europejskiego lidera na tym rynku) obsługuje 140 firm, u nas - ponad 8 tysięcy. Bywają lata, że Holendrzy eksportują (i reeksportują) prawie tyle jabłek, ile produkują.
Handel zagraniczny owocami w Holandii (uważanej za europejskiego lidera na tym rynku) obsługuje 140 firm, u nas — ponad 8 tysięcy. Bywają lata, że Holendrzy eksportują (i reeksportują) prawie tyle jabłek, ile produkują. W Polsce eksporter mówi koledze z branży, że sprzeda "Idareda" za 1,2 zł/kg i korzystając z tego, że ten drugi nie widzi, sprzedaje po 1,1 zł/kg. Na takiej konkurencji tracą oczywiście producenci, którzy za swój towar otrzymują coraz mniej. Poświęcam tyle miejsca eksportowi, gdyż uważam, że jego rozmiary i poziom cen (obok notowań owoców przemysłowych) są podstawowym czynnikiem kształtującym koniunkturę na rynku krajowym. Po Świętach i Nowym Roku mija zwykle trochę czasu, zanim eksport się ożywi. Można mieć nadzieję, że stanie się tak i tym razem. Tymczasem jednak w wypowiedziach sadowników dominuje troska, a nawet niepokój, o losy handlu z zagranicą w nadchodzących miesiącach. W odróżnieniu od poprzedniego sezonu, kiedy eksport zaczął się już w listopadzie, na początku stycznia 2000 roku takich transakcji było niewiele. Prawdziwym powodem do niepokoju jest fakt, że proponowane ceny są coraz niższe. Jeszcze w grudniu 1999 r. sięgały 1,2 zł/kg za owoce "Idareda" o średnicy powyżej 6,5 cm. W styczniu 2000 r. proponowano 1,05–1,1 zł/kg, ale już za jabłka dobrze wybarwione i o średnicy powyżej 7 cm. Wielu producentów żałuje, że nie zdecydowało się na sprzedaż wcześniej. Sytuacja jest mniej pomyślna także i dlatego, że o ile wcześniej eksporterzy szukali producentów, teraz często bywa odwrotnie, a zainteresowanie handlowców jest umiarkowane. Bardziej przewidujący sadownicy już jesienią dość sceptycznie oceniali koniunkturę eksportową w tym sezonie. Wygląda na to, że ich przewidywania zaczynają się sprawdzać i kto wie, czy nie przegapiliśmy może nie najlepszego, ale dobrego momentu, aby rozpocząć eksport. W każdym razie dużych zysków chyba nie można oczekiwać. Trudno się dziwić sadownikom, że pragną uzyskać jak najwyższe ceny. Warto w tym miejscu podać, że profesor Makosz ocenia koszty produkcji kilograma jabłek w 1999 roku na 0,6 zł, ale przy plonie 25 ton z hektara. Nie wszystkim jednak udało się tyle osiągnąć, zwłaszcza tam, gdzie zawitały przymrozki. Do tego jeszcze (jak od kilku lat w styczniu) wszystko drożeje. Ale czekać z eksportem chyba już nie ma sensu, chociaż nie ma jeszcze powodu, aby popadać w panikę.
Podaż jabłek jest zróżnicowana. Wielu właścicieli chłodni w dalszym ciągu wstrzymuje się ze sprzedażą. Na Podlasiu, na przykład, jabłek brakuje obecnie do tego stopnia, że były duże kłopoty ze zgromadzeniem 36 ton "Cortlanda" potrzebnych do realizacji wcześniejszego zamówienia z północy kraju. Posiadacze chłodni, którzy jeszcze nie handlują, uzasadniają to rozpoczęciem się wysypu jabłek ze zwykłych przechowalni, wcześniejszego niż w innych latach z powodu przyspieszonego przejrzewania owoców. Nie brakuje jednak producentów, którzy obawiają się także o kondycję "Cortlanda" i "Lobo" w chłodniach. Na owocach tej pierwszej odmiany częste są przypadki oparzelizny powierzchniowej, a i nie każde "Lobo" długo poleży — najprawdopodobniej dlatego, że zostało zebrane zbyt późno, a na dodatek jest niezbyt urodziwe. Niektórzy sprzedawali więc owoce tych odmian już w styczniu, nie czekając na lepsze ceny ("spuchniętego Lobo nawet przemysł mi nie weźmie"). Duże transakcje zawierano na początku roku z kupcami z Pomorza. Pewien znajomy sprzedawał w styczniu po 300 "klatek" do Słupska 1, 2 razy w tygodniu — na Kaszubach przecież nie ma owoców, a biorą teraz, bo na wiosnę mogą być zbyt drogie.
Ustały "ekstrawagancje" cenowe jabłek przemysłowych. Mimo że okres największych dostaw już minął, a skup na początku roku był raczej symboliczny, ceny spadały. I chociaż ta tendencja była widoczna już w połowie grudnia, jednak na lubelskim spotkaniu (czyt. HO 1/2000) znowu w dyskusji powróciła sprawa sadów przemysłowych. Zakończył ją profesor Makosz stwierdzeniem, które warto zapamiętać: "Nikt w całej Polsce nie może zagwarantować stałych cen jabłek przemysłowych na poziomie 30–40 groszy za kilogram". Jak dowodzą doświadczenia poprzednich lat — nie tylko na tym, ale na żadnym poziomie. Dziwi jednak konsekwencja, z jaką niektórzy sadownicy powracają do tej sprawy.
Skoro eksport jest minimalny, a jabłka przemysłowe przestały nakręcać koniunkturę, to wynika stąd prosty wniosek, że na rynku jabłek deserowych też nie jest najlepiej. W porównaniu z notowaniami ubiegłorocznymi, w styczniu 2000 roku ceny w warszawskim hurcie były średnio o 25% wyższe, ale w detalu już o 36% (tabela). Świadczy to o tym, że znowu mamy rynek detalisty, a nie producenta (jesienią bywało odwrotnie). W hurcie na 9 porównywanych odmian, zdrożały wszystkie, w detalu — na 12 zdrożało 10, charakterystyczne, że staniały owoce "Ligola", zaś "Elstara" nie zmieniły ceny. Popyt na drzewka "Šampiona" ubiegłej jesieni zdaje się potwierdzać pogląd, że "Elstar" w centralnej Polsce nie będzie już zyskiwał na znaczeniu.

WYSOKOŚĆ I DYNAMIKA ŚREDNICH CEN OWOCÓW WYBRANYCH GATUNKÓW I ODMIAN NA RYNKU WARSZAWSKIM STYCZEŃ 2000/STYCZEŃ 1999


H - hurt, D - detal
* współczynnik konkurencyjności cenowej (ceny jabłek importowanych/ceny jabłek krajowych)
x) odmiany Red Delicious i Granny Smith

Hurtowe ceny jabłek już w grudniu wykazywały stagnację, a w styczniu spadły (o 8% w porównaniu z grudniowymi). Okres świąteczno-noworoczny w każdym sezonie jest niezbyt pomyślny dla handlu jabłkami. Na tegoroczną sytuację wpływa zapewne duża podaż owoców południowych oraz ich ceny. Podczas gdy krajowe jabłka są wyraźnie droższe niż rok temu, to banany staniały (w hurcie i detalu), ceny mandarynek pozostały prawie bez zmian, a pomarańcze, owszem, zdrożały, ale znacznie mniej niż jabłka. Przy tej okazji warto wspomnieć, że ceny owoców południowych w supermarketach zaczynają być porównywalne z bazarowymi. Ich szefowie uznali widać, że już dostatecznie popsuli rynek.
Skoro już jesteśmy przy supermarketach, to trzeba odnotować stwierdzenie profesora Ciechomskiego z konferencji w Lublinie, że "bitwa jest przegrana". Istotnie, handel owocami w wielkich sieciach handlowych rozwija się szybciej niż planowano. I pewnie placówek tych będzie jeszcze więcej, jeżeli odbierze się szanse polskim drobnym kupcom (i sadownikom funkcjonującym w detalu), zwalczając handel bazarowy nie tylko poprzez drastyczne podwyższanie opłat, ale także likwidację targowisk, i to w sytuacji, gdy na przykład w Warszawie jest ich ciągle zbyt mało. Trudno to zrozumieć i nie sposób zaakceptować.
Na warszawskim zieleniaku i w Broniszach sytuacja jest patowa. Ten pierwszy ani myśli się likwidować. Przeciwnie, prawdziwy handel owocami odbywa się właśnie tam i w dalszym ciągu trwa budowa zadaszeń. W Broniszach natomiast "jabłko dalej nie idzie". To prawda, że wielu sadowników sprzedaje owoce w gospodarstwie albo zawozi je bezpośrednio do hurtowników czy sklepów. Czyżby na rynki hurtowe rzeczywiście zabrakło miejsca? Odpowiedź będziemy znali chyba już w najbliższych miesiącach. Pozostając przy zieleniaku, chcę jeszcze zwrócić uwagę na dwie sprawy. Pierwsza, to problem "białego jabłka". Zarówno na rynku krajowym, jak i w eksporcie (co szczególnie ważne) mamy niewiele do zaproponowania. "Boikena" (którego jest najwięcej) Polacy jeszcze kupują. W eksporcie nie ma on już jednak szans. "Honeygolda" ciągle niewiele, ale odmiana ta jest widać coraz bardziej znana i ceniona, skoro pod tą nazwą usiłuje się sprzedawać "Mutsu" i "Zimnoje Limonnoje". W tym momencie zaczyna się problem drugi, polegający na psuciu rynku. Można jeszcze zrozumieć, gdy ktoś chce sprzedać "Idareda" jako "Jestera". Ale po co "upychać" "Rubina" jako "Šampiona", tego nie wiem. Przecież w detalu właśnie ten pierwszy jest najdroższy, a cenę 4 zł/kg osiąga jeszcze tylko "Golden Delicious". Z innych ciekawostek, których nie ma w tabeli, wymienię "Boikena" (cena 2,9 zł/kg powinna "dać do myślenia"), "Elise" (piękne owoce i stale po 3 złote). W tej samej cenie jest "Connell Red" do... patrzenia. W styczniu pokazał się też "Jester" (po 2,5 zł/kg), a dla bogatych — hiszpańskie truskawki po 70 złotych za kilogram.
Chociaż temat lubelskiej konferencji przewijał się już w tym felietonie, to chciałbym przytoczyć jeszcze kilka swoich, nie najweselszych, refleksji. Ogrodnicy czują się pozostawieni sami sobie i nic dziwnego, że w dyskusji dominował wątek "ściany płaczu", którego to zwrotu bynajmniej nie używam w ironicznym sensie. Wielu dyskutantów wykazywało też uzasadnione rozdrażnienie. Krótko mówiąc, ogrodnictwo nie potrafi się przebić. I nie przebije się, dokąd nie wyłoni jednolitego, silnego lobby.