• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 03/2001

Z WIZYTĄ W ELIZÓWCE

Przy okazji odbywającej się w Lublinie konferencji na temat sytuacji ekonomicznej polskiego ogrodnictwa przed przestąpieniem Polski do Unii Europejskiej odwiedziłem lubelski rynek hurtowy w Elizówce, którego oficjalne otwarcie miało miejsce 3.12.2000 roku. Poniżej przedstawiamy rozmowę z prezesem najmłodszej tego typu placówki w Polsce - Wojciechem Włodarczykiem.
Wojciech Górka: Panie Prezesie, jak długo trwały przygotowania i budowa Lubelskiej Giełdy Rolno-Ogrodniczej SA w Elizówce?

Wojciech Włodarczyk: Nasza spółka została utworzona w 1995 roku, w ramach "Programu budowy sieci rynków hurtowych i giełd rolnych", czyli pięć lat temu. Budowa ruszyła w czerwcu 1997 roku. Dla operatorów otwarliśmy rynek hurtowy we wrześniu ubiegłego roku, na trzy miesiące przed oficjalną inauguracją działalności. Powód był prosty — chcieliśmy uniknąć, robiących bardzo złe wrażenie, relacji z otwarcia pustego rynku, takich jakie towarzyszyły informacjom z uruchomienia giełdy w Broniszach czy Gdańsku.

W.G.: Ile kosztowała budowa?

W.W.: Wybudowanie naszego rynku kosztowało — w porównaniu z innymi placówkami tego typu — zdecydowanie mniej, bo około 78 mln zł (koszty inwestycyjne rynku hurtowego w Broniszach wyniosły około 55 mln dolarów). Giełda zajmuje około 18 ha, z tego 3,2 ha przypada na hale oraz inne obiekty, a około 11 ha — na parkingi i drogi wewnętrzne. Posiadamy 228 stanowisk do sprzedaży bezpośredniej z samochodu (fot. 1.) oraz hale: owocowo-warzywne, ogólnospożywcze, kwiatową (klimatyzowaną, wyposażoną w jedną komorę chłodniczą do przyjmowania towaru oraz jedną do jego magazynowania) oraz tzw. megahurtu. Każda z hal posiada pomieszczenia biurowe (na piętrze), sanitariaty, bary szybkiej obsługi oraz to, co najważniejsze — boksy. Te ostatnie wyposażyliśmy w dostęp do energii elektrycznej, linie telefoniczne oraz bieżącą wodę i umywalki. Inaczej niż na innych rynkach hurtowych, poszczególne boksy (te mniejsze) oddzieliliśmy od siebie przepierzeniami z desek (fot. 2), zamiast siatki. Stwarza to handlowcom pewne poczucie intymności, niezbędne w tak ruchliwym miejscu pracy.

FOT. 1. POD ZADASZENIEM HANDLUJE SIĘ TOWARAMI PROSTO Z SAMOCHODÓW




FOT. 2. MNIEJSZE BOKSY ROZDZIELONO PRZEPIERZENIEM Z DESEK


W.G.: Jak wysokie są opłaty dla operatorów rynku?

W.W.: Oferujemy 3 rodzaje boksów, o powierzchni 21,6 m2, 48 m2 (fot. 3) oraz 287 m2. W sumie jest ich 273. Opłaty, jak na warunki polskie, nie są wysokie, ale gdy weźmie się pod uwagę specyfikę tego regionu, mogą jednak stanowić pewną barierę. Dlatego pobieranie opłat docelowych poprzedziliśmy długą i szeroką akcją promocyjną. Przez pierwsze dwa miesiące operatorzy płacili tylko 10% ceny docelowej za 1 m2 (co w hali owocowo-warzywnej odpowiada 3 zł/m2, zamiast 30 zł/m2), przez kolejne dwa (listopad, grudzień) — 25%, a w styczniu — 50%. Tak więc prawdziwy sprawdzian to dla nas dopiero luty 2001 roku. Zdecydowanie mniej kosztuje korzystanie z zadaszeń do sprzedaży bezpośredniej z samochodów. Sprzedający płacą 10 zł od samochodu o ładowności do 1 tony i 15 zł od większych. Opłaty dla kupujących są porównywalne z cennikiem miejskich parkometrów: 1 zł, 2 zł i 3 zł, w zależności od ładowności samochodu.

FOT. 3. BOKS O POWIERZCHNI 48 M2, PRZEZNACZONY DO HANDLU IMPORTOWANYMI OWOCAMI


W.G.: Czy wszystkie boksy są już zajęte?

W.W.: Dla wszystkich mamy umowy. Wyjątkiem jest hala kwiatowa, gdzie pozostało nam jeszcze 10 wolnych stanowisk. Ale tutaj mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową. Proszę pamiętać, że do tej pory nie było w Lublinie żadnego rynku kwiatowego, a my praktycznie tworzymy go od podstaw. Ogólnie, codziennie otwarte jest około 90% boksów, trochę mniej (50–60%) w hali C ze stanowiskami dla producentów i ich organizacji oraz — ze wspomnianych już powodów — w hali kwiatowej. Liczba sprzedających i kupujących systematycznie się zwiększa, już bezpośrednio po uruchomieniu giełdy zdarzały się dni, w które na nasz teren wjeżdżało 3400 samochodów.

W.G.: Takie zapełnienie rynku wynika prawdopodobnie z pokojowego rozwiązania problemu dotychczasowego lubelskiego targowiska?

W.W.: Na pewno. Gdybyśmy się nie dogadali, Elizówka mogłaby podzielić los Łodzi, Wrocławia czy Gdańska, a nasz rynek ziałby pustką. Dlatego postanowiliśmy — za obopólną zgodą — przenieść wszystkich handlujących na starym targowisku do nas. Z tego powodu musieliśmy wydzielić część terenu, na którym stanęło 67 kontenerów przewiezionych z poprzedniego miejsca (nie wszystkich udało się bowiem pomieścić w halach).

W.G. Kto znalazł się w gronie akcjonariuszy Waszej spółki?

W.W.: Należą do nich ARiMR, AWRSP, ARR, skarb państwa oraz Akademia Rolnicza w Lublinie (wniosła teren), prywatni przedsiębiorcy, gminy i samorządy oraz, oczywiście, producenci rolni. Wprawdzie ci ostatni mają zaledwie 4% udziałów, ale jest ich aż 213. To sporo, biorąc pod uwagę, że wszystkich akcjonariuszy jest 512. Obecnie nasz kapitał akcyjny wynosi 35,36 mln zł.

W.G.: Czy operatorzy rynku nie narzekają na brak klientów?

W.W.: Ogólnie rzecz biorąc klientów jest dużo. Inna sprawa, że nie kupują oni już tyle, co przed laty. Dawniej właściciel sklepu spożywczego kupował 5, 6 skrzynek jabłek. Obecnie bierze jedną, najwyżej dwie, bo towar nie "schodzi". Są tego dwie przyczyny. Po pierwsze nabywcy detaliczni są coraz biedniejsi i ograniczają zakupy. Po drugie — pojawiła się konkurencja w postaci dużych sieci handlowych. W Lublinie (około 400 000 mieszkańców) mamy już trzy supermarkety. To naprawdę sporo, jak na nasze miasto.

W.W.: Jak Pan więc widzi przyszłość, bo przecież supermarketów będzie w Polsce przybywać?

W.W.: Byłoby zdecydowanie lepiej, gdybyśmy uporali się z budową rynków hurtowych, zanim sieci handlowe rozpoczęły ekspansję w naszym kraju. Stało się jednak inaczej, więc ściągnęły one część klientów. Ale przyszłość wcale nie musi się dla nas rysować w ciemnych barwach. Niedawno wróciłem z Hiszpanii, gdzie działa sieć rynków hurtowych MERCASY, których władze twierdzą, że supermarkety w ogóle nie wpłynęły na ich działalność. Inny przykład — trzy miesiące temu odwiedził nas prezes rynku hurtowego w Rungis pod Paryżem. Pytałem go, czy ubywa tam operatorów na rynku. Odpowiedział, że wręcz przeciwnie — w ciągu ostatnich 4 lat musieli powiększyć powierzchnię swojej placówki o prawie 60 ha zabudowy. Myślę, że w przyszłości wystarczy na polskim rynku miejsca dla wszystkich. Proszę tylko zauważyć, ile przybyło supermarketów, a mniejszych sklepów prawie nie ubyło. Poza tym pozostaje jeszcze niedzielny handel na stadionach i bazarach, gdzie w sumie sporo się sprzedaje. Wreszcie są szkoły, szpitale, restauracje, itp., które szukają najtańszych dostawców. A na rynku hurtowym nie jest drogo. Czasem bywam z żoną na zakupach w supermarkecie i widzę, że sporo produktów jest u nas o wiele tańszych.

W.G.: Waszym atutem może być także położenie.

W.W.: Oczywiście, Lublin leży bowiem na szlaku wielu ważnych — istniejących i projektowanych — szlaków komunikacyjnych. Niedaleko stąd także do granicy wschodniej. Z myślą o importerach i eksporterach stworzyliśmy więc cały system ułatwień. Na rynku jest urząd celny, agencje celne, CIS, służby weterynaryjne, stacja kwarantanny, bank, poczta, kantor wymiany walut. To wszystko nakręca koniunkturę. Jeżeli trafi do nas z towarem importer lub eksporter, to wszystkie formalności może załatwić na jednym podwórku. Pod koniec roku wysłaliśmy już na Wschód trochę gruszek, jabłek i cebuli. Na razie nie są to jednak duże ilości. Oceniam, że w tym kierunku eksportujemy obecnie zaledwie 20–25% tego, co przed 3 laty.

W.G.: Na koniec chciałem zapytać, czy dacie sobie radę ze spłatami kredytów i jak wygląda Wasza obecna sytuacja finansowa?

W.W.: Na budowę rynku zaciągnęliśmy 20 mln DEM kredytu z Banku Światowego. Suma ta objęta jest karencją do 2004 roku, niemniej jednak musimy już spłacać odsetki. Jak dotąd, wystarczało nam środków na te cele. Kolejny termin spłaty przypada na wrzesień i potrzebne fundusze musimy już wypracować z działalności rynku. Jeżeli nie nastąpi jakieś gwałtowne załamanie polskiej gospodarki, myślę, że nie będziemy mieć problemów.
Cały czas poszukujemy też nowych pomysłów na dodatkowe zyski i przyciągnięcie do Elizówki klientów. Na przykład w najbliższej przyszłości planujemy organizację na terenie rynku giełdy samochodowej. Pozwoli to na wykorzystanie obiektu także w niedziele.

W.G.: Dziękuję za rozmowę.