• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 05/2001

LIMANOWA '2001 PROBLEMY NA DZIŚ I NA JUTRO

,
Tegoroczne XXI Międzynarodowe Seminarium Sadownicze w Limanowej (21–22 marca) zbiegło się z początkiem XXI wieku. Marcowa konferencja różniła się od tych z ubiegłych lat, gdyż zdominowały ją problemy ekonomiczne (jej tematem była "Organizacja gospodarstw sadowniczych w Polsce"). Liczni goście z zagranicy wystąpili nie tylko w roli prelegentów, ale i słuchaczy. Na widowni limanowskiego Domu Kultury, w którym odbyło się seminarium, zasiedli między innymi producenci, naukowcy i przedsiębiorcy z Austrii, Czech, Holandii, Ukrainy oraz Włoch.
O drodze do sukcesu i dzisiejszych problemach producentów owoców w Południowym Tyrolu mówił Kurth Werth, nazywany często jednym z "ojców" tamtejszego sadownictwa. W wystąpieniu (w całości opublikujemy je w jednym z najbliższych numerów HO) próbował wyjaśnić, jak, pomimo faktu, że w tej części Włoch przeważają gospodarstwa o powierzchni mniejszej niż dwa hektary, producentom udaje się nie tylko egzystować, ale i odnotowywać zyski. K. Werth radził polskim sadownikom, że jeżeli chcą być konkurencyjni na rynku Unii Europejskiej, już teraz muszą pomyśleć o niezbędnych zmianach — zwiększeniu intensywności sadów, wyborze odmian akceptowanych w UE, ochronie sadów przez przymrozkami, a przede wszystkim o organizacji obrotu owocami. Najważniejszym jednak wnioskiem z wypowiedzi włoskiego gościa jest stwierdzenie, że w przyszłości ani pojedynczy sadownik, ani nawet mała grupa producencka nie będą miały w Unii Europejskiej szans na sprzedaż swoich owoców.
Już po raz dziesiąty pojawił się w Limanowej Jan van Eijden z Holandii. Z okazji tego jubileuszu odebrał on z rąk profesora Eberharda Makosza, przygotowany przez organizatorów prezent — obraz przedstawiający kwitnące jabłonie. J. van Eijden przedstawił sytuację sadownictwa w Holandii. Uprawia się tam obecnie prawie 13 000 ha jabłoni (o 22% mniej niż przed dekadą) i ponad 6000 ha grusz (od 1990 roku powierzchnia wzrosła o 18%). Około połowy wszystkich gospodarstw ma mniej niż 5 ha, 25% przypada na te o 5–10 hektarach i tyle samo na większe. Według przewidywań bankowców (najlepiej znają sytuację finansową holenderskich producentów), w najbliższych latach z sadownictwa zrezygnuje mniej więcej 15% producentów, głównie posiadaczy najmniejszych gospodarstw. W przyszłości 10-hektarowy sad (w pełni owocujący) nie zapewni już utrzymania rolnikowi i jego rodzinie. W Holandii codziennie z rolnictwa rezygnuje 8–10 rolników. Konieczne będzie więc poszukiwanie innych źródeł dochodu.
Prawie połowę nasadzeń jabłoniowych w Holandii zdominowały dwie odmiany — 'Elstar' (43%) oraz 'Jonagold' (28%), inne nie mają już (lub jeszcze) większego znaczenia. Przewiduje się kontynuację produkcji 'Elstara', ale "zwykły" 'Jonagold' nie ma już szans, zastępuje się go sportami, na przykład 'Jonagoredem', 'Jonaveldem', 'Navajo', czy 'Red Princem'. Nawet jabłka tych nowych i cennych odmian trudno jednak sprzedać pojedynczemu sadownikowi, udaje się to natomiast grupom producenckim, które mogą współpracować z dużymi odbiorcami. W Holandii powstaje też coraz więcej "odmianowych" grup producenckich — ich członkowie mają prawo wyłączności uprawy określonej odmiany. Dzięki temu, na przykład w ostatnim sezonie, średnia cena hurtowa jabłek odmiany 'Delblush' (nazwa handlowa — Tentation) wyniosła aż 2 DEM/kg.
Dawniej sadownik holenderski nie znał swoich klientów, wszystkie owoce sprzedawał w spółdzielni. Obecnie większość jabłek produkuje się na zamówienie — na podstawie wieloletnich umów handlowych i kontraktów. Trzeba dostarczać tego, czego życzą sobie supermarkety, dyktujące warunki na owocowym rynku. Obecnie w UE działa 21 wielkich sieci handlowych, które w Holandii i Belgii dystrybuują prawie trzy czwarte owoców.
Stan organizacji naszych gospodarstw sadowniczych omówił profesor E. Makosz, który podkreślił, że chociaż w polskim sadownictwie zaszły już rewolucyjne zmiany, nie wolno stanąć w miejscu, gdyż stracony czas będzie trudny do nadrobienia. Jeśli dziś zahamuje się proces modernizacji sadów oraz zakładania nowych, to w przyszłości odbije się to negatywnie na opłacalności produkcji owoców nawet w najlepiej zorganizowanych gospodarstwach. Trzeba sadzić nowe odmiany, poszukiwane przez odbiorców. Inna ważna zmiana to konieczność uprawy kilku gatunków, co złagodzi ryzyko produkcji (strata plonu w gospodarstwie nastawionym, na przykład, wyłącznie na jabłka jest dla producenta ekonomiczną katastrofą). Niezależnie od wielkości gospodarstwa i skali produkcji trzeba łączyć się w grupy producenckie, którym łatwiej będzie sprzedać towar. Tylko takie organizacje będą też mogły skutecznie walczyć o pomoc finansową ze strony naszego rządu i UE. Mimo znacznego wzrostu światowej produkcji jabłek, Polska ma szansę na zaistnienie na rynku tych owoców. Mamy bowiem korzystne warunki klimatyczno-glebowe, wiele dobrze zorganizowanych gospodarstw oraz produkujemy owoce bezpieczne dla zdrowia konsumentów, poszukiwane przez zagranicznych odbiorców.
Drugim z polskich prelegentów, który zajął się tematem stanu naszego sadownictwa, był Roman Jagieliński. W wystąpieniu przekonywał, że wejście Polski w struktury unijne niesie ze sobą nowe wyzwania, którym sadownicy muszą podołać, jeżeli chcą być zauważalni i konkurencyjni na rynku Wspólnoty. W tym celu trzeba zmienić sposób myślenia, czyli uświadomić sobie, że gospodarstwo sadownicze to przede wszystkim przedsiębiorstwo, które obowiązują wszystkie zasady konkurencyjności — walka o korzyści na rynku, wysoka jakość towaru, marketing, dbanie o klienta oraz ścisła kontrola kosztów produkcji. Naszym sadownikom niezbędne są ogólnodostępne i tanie kredyty na modernizację plantacji i budowę przechowalni. Wsparcie państwa powinno być kierowane bezpośrednio do gospodarstw oraz na promocje polskiej żywności w kraju i za granicą . Na razie trudno bowiem sprzedać jabłka dobrej jakości, ze względu na konkurencję gorszego towaru. Zaistnienie grup producenckich na rynku może wywrzeć presję na modernizację sadów. Ale podkreślić trzeba, że kilku sadowników, którzy wspólnie chcą coś robić, to jeszcze nie grupa. Aby nią zostać, trzeba spełnić wymagania ustawowe (mówił o nich Witold Boguta z Fundacji Spółdzielczości Wiejskiej — czyt. też str. 16). Sprawą bardzo istotną jest uwzględnienie wymagań rynku, w tym mody na poszczególne odmiany jabłek. R. Jagieliński szczególnie podkreślał swoją satysfakcję z wylansowania polskiego 'Ligola', za którego owoce od trzech lat można uzyskać bardzo atrakcyjne ceny. Według byłego ministra rolnictwa, sad w Polsce powinien mieć co najmniej 15 ha (mniejsze można zakładać, na przykład, na Podkarpaciu) oraz być nastawiony na uprawę kilku gatunków.
Od stycznia br. w warunkach pełnej konkurencji działa już nasz rynek szkółkarski. W kontaktach z Unią Europejską został on bowiem objęty całkowitą liberalizacją handlu, z zachowaniem jedynie procedur importowych i eksportowych (według zasad określonych w ustawie o nasiennictwie). W Polsce umiemy już produkować materiał szkółkarski bardzo dobrej jakości i trzeba ten fakt wykorzystać — na przykład próbując rozwijać eksport sadzonek truskawek lub krzewów porzeczek.
Jak co roku, pamięć uczestników limanowskiego spotkania jest wspierana przez materiały konferencyjne. Te wydane na XXI seminarium zawierają — po raz pierwszy tak liczne — wypowiedzi samych sadowników praktyków, którzy dzielą się swoimi refleksjami z prowadzenia gospodarstw, grup producenckich czy innych organizacji społeczno-zawodowych. Przygotowana przed seminarium broszura z wystąpieniami gości zagranicznych i krajowych nie mogła, z oczywistych względów, zachować dla przyszłości zapisu dyskusji kończącej dzień obrad. A szkoda, bo była nie mniej ciekawa niż referaty. Odzwierciedlała dwie bardzo popularne wśród naszych sadowników, a przeciwstawne, koncepcje rozwoju branży. Pierwszą prezentował profesor E. Makosz, nie tylko w swoim wystąpieniu na seminarium, jest ona również podstawą opracowanego przez niego i rozesłanego do konsultacji projektu programu rozwoju polskiego sadownictwa. Spośród kilkunastu adresatów, którzy ów projekt otrzymali (administracja rządowa, placówki naukowe, organizacje samorządowe i zawodowe ogrodników), dotąd nie odpowiedziały dwie ważne dla branży instytucje — Instytut Sadownictwa i Kwiaciarstwa oraz Polska Federacja Ogrodnicza. Za odpowiedź w imieniu tej ostatniej można uznać limanowskie wystąpienie Romualda Ozimka, jednocześnie prezesa PFO oraz Związku Sadowników Polskich. Jego koncepcja jest ostrożna. Postuluje wolniejszą wymianę sadów starszych i mniejszą intensyfikację nowych nasadzeń. Te stare są jeszcze ciągle cennym źródłem owoców dla przetwórstwa, zaś sady zakładane w większej rozstawie, na silniejszych podkładkach — bez konieczności budowania rusztowań — pozwolą ograniczać koszty inwestycji.
Prezes R. Ozimek, któremu sekundował dzielnie Stanisław Mączewski, jest zdeklarowanym zwolennikiem certyfikowanej integrowanej produkcji owoców. Spełnienie wyraźnie określonych reżimów produkcyjnych, potwierdzone atestem i prawem do zastrzeżonego znaku, jest według nich poważnym argumentem marketingowym. Bez takiego "glejtu" uznawanego na rynku wspólnej Europy naszemu sadownikowi ciężko będzie sprzedać swoje owoce. Tymczasem profesor Makosz argumentuje (mając na to wyniki licznych analiz jabłek i innych gatunków owoców), że plony naszych sadów i plantacji są zdrowe oraz bezpieczne dla konsumenta, więc wysiłek sadowników należy skierować nie na ustawiczne potwierdzanie tego stanu, ale raczej na upowszechnienie wiedzy o tych zaletach polskich owoców wśród naszych i zagranicznych konsumentów.
Tak stanowiska, argumenty, jak i głoszący je fachowcy nie są nowi. Stare i znane są też trybuny, z których poglądy te są wygłaszane. Pewnie to i dobrze, że dyskusja trwa, ale szkoda, iż skutecznie powstrzymuje konieczny (według wszystkich) proces powstawania wspólnej reprezentacji środowiska sadowniczego. Tu XXI Międzynarodowe Seminarium Sadownicze w Limanowej niczego nie popchnęło do przodu.